Zamyślenie

Zamyślenie
----

środa, 27 maja 2015

Rozdział 25: PRZYBYCIE MERLINA

Zaczęła szukać tętna tak, jak uczono ją na kursach pierwszej pomocy. Czy zdawało się, czy naprawdę serce Króla przestało bić? Dopiero po dłuższej chwili wyczuła słabe pulsowanie na jego szyi i odetchnęła z ulgą. Chciała wybiec szukać ratunku, ale powstrzymała ją myśl, że przecież nie ma tu nikogo, kto mógłby cokolwiek pomóc. W całym zamku, ba, w całym mieście są tylko głupawe gobliny, a one na pewno nie będą wiedziały, co robić. Mogą najwyżej podnieść lament, że ich „kingy” (swoją drogą, co za przezwisko) umiera. A tego nie potrzebowała, i tak była zdenerwowana.
Wydawało się jej, że upłynęły wieki, nim przybiegł mały goblin z rogami i długim ogonem, wrzeszcząc radośnie na całe gardło:
- Lady! Goście przyjść!
Sara zbiegła na dół, gdzie czekał Ivor w towarzystwie wielkiego czarodzieja. Chciała się przywitać, ale zamarła z otwartymi ustami. Zamiast druida z długą, białą brodą, którego się spodziewała, ujrzała chłopca, nie starszego chyba od niej. Miał krótko obcięte, czarne włosy, chudą twarz i śmiesznie odstające uszy. Poznała w nim czarodzieja tylko dzięki szacie, którą miał na sobie. Za nim stał Ivor, a przy nim kilkanaście mężczyzn i kobiet, których nie znała
– Ty jesteś Merlin? Taki młody? – spytała z niedowierzaniem. Skinął głową.
– Niech cię nie zwiedzie mój wygląd. – powiedział – Kiedyś byłem stary, ale od czego magia wyższego rzędu. Gdzie Król?
– W sypialni. – odparła – Źle z nim. Nie wiem, co się dzieje.
– Nie bez powodu przecież wezwał mnie w taki sposób. Prowadź, panienko.
– Mam na imię Sara.
– Ja tu poczekam. – wtrącił się Ivor – Nie wrócę do rezydencji, póki nie dowiem się, co z Jarethem.
Skinęła głową, po czym pobiegła schodami na górę, prowadząc za sobą Merlina. Chłopięcy czarodziej wszedł za nią do sypialni i rozejrzał się czujnie.
– Nie czuję wpływu obcej magii. – powiedział – Nie było tu dziś ani wczoraj nikogo niepożądanego. Czyli cokolwiek się dzieje, nie jest to świeża sprawa.
– To dobrze?
– Nie wiem jeszcze.
Podszedł do łóżka i zaczął badać pacjenta.
– Ma kilka oparzeń. – rzekł po chwili – Zapewne było to żelazo, bo goi się opornie. Fae bardzo źle znoszą kontakt z tym metalem, szczęśliwie jednak ból jest dla nich mniej dolegliwy niż dla ludzi i szybko o nim zapominają. W sumie dobrze być Fae. Słyszałem, że Ellerkon zrobił sobie z niego worek treningowy.
– Łagodnie powiedziane.
– Ostrzegałem go jakiś czas temu. – Merlin przesuwał palcami po żebrach Jaretha – Ale on zawsze wie swoje. Ellerkon dostał obsesji na jego punkcie.
– Skąd wiesz?
– Umiem rozmawiać z drzewami, a ten typ nimi włada. Jedna topola powiedziała mi, że Ellerkon ma w stosunku do Króla Goblinów prawdziwie bezecne plany, reszty się domyśliłem.
– Co za potwór.
– Żebyś wiedziała. Żebra zrastają się dobrze, ktoś tu przede mną działał.
– Juno.
– Ach, ona. No tak. – przesunął dłoń w okolice mostka – Ale tu wyczuwam coś dziwnego.
Przez chwilę badał w skupieniu opuszkami palców okolicę serca Króla.
– To niemożliwe.
– Co? – zaniepokoiła się Sara.
– Ktoś użył przeciwko niemu zaklęcia pochodzącego z innego świata niż nasz. Z zupełnie innego, i już nieistniejącego. Starożytne zaklęcie leśnego ludu sidszów z Rajlegu. Igła-do-serca.
– To brzmi okropnie!
– Bo jest okropne. Co ciekawe, to zaklęcie nie działałoby w naszej rzeczywistości, Ellerkon musiał je zmodyfikować. Jak mi się wydaje, wersja z którą mamy do czynienia, wymaga użycia prawdziwej igły, nie jej domyślnej formy. Kto jednak mógłby podejść do Jaretha tak blisko i nie wzbudzić jego podejrzeń?
– Jakaś kobieta?
- Może. Święty to on nie jest. Sprawdźmy to.
Wyjął z przyniesionej torby kilka kawałków drewna i ułożył je na podłodze w pięciobok. Potem wyprostował się, wyszeptał zaklęcie i cisnął w utworzoną figurę garść niebieskawego proszku. Nad pięciobokiem uniósł się obłok i uformował płaski obiekt. Jak na ekranie telewizora pojawił się na nim pomniejszony obraz sypialni Jaretha.
Była głęboka noc. Król spał, nagi i bezbronny, ale przy jego boku nie było żadnej kobiety. Z korytarza dobiegał ledwie słyszalny dźwięk kroków. Po chwili drzwi uchyliły się i do sypialni wszedł mały, mocno utykający cień. Starając się stąpać bezszelestnie podszedł go łóżka i uniósł rękę. Trzymał w niej cienki, błyszczący przedmiot.
Król Goblinów westchnął przez sen, nie obudził się jednak. Na swoje nieszczęście we własnej sypialni czuł się bezpiecznie. Intruz przy jego łóżku zastygł na moment, potem mocnym, zdecydowanym ruchem wbił trzymaną w dłoni igłę prosto w serce śpiącego. Jareth otworzył szeroko oczy z krzykiem. Chwycił się obiema rękami za pierś.
– Hoggle, coś ty zrobił?!
Karzeł cofnął się o krok.
– Mam nadzieję, że będziesz długo zdychał, przeklęty szczurze.- syknął z nienawiścią i wybiegł.

I obraz rozpłynął się jak dym, z którego powstał.
Sara gapiła się przerażona na miejsce, w którym jeszcze przed chwilą był.
– Hoggle? Nigdy bym nie przypuszczała... Jareth traktował go okropnie, to prawda, ale żeby posunąć się do jawnej zdrady?
– Rasa karłów jest zdradliwa z natury. – Merlin nie wydawał się być zaskoczony. Rozstawiał właśnie wyjmowane z torby naczynia i narzędzia – Nigdy ich nie lubiłem. No dobrze, zobaczę teraz co da się zrobić. Zanim zacznę, ważne pytanie: co on ostatnio jadł?
Sara zbierała przez chwilę myśli.
- Nic. Odkąd go spotkałam, ani kęsa, pił tylko wino i jakiś bimber od B.J.'a.
- To dobrze. Proszę teraz wybaczyć, ale muszę zostać sam z pacjentem. Tego rodzaju magia wymaga pełnego skupienia.
Dziewczyna skinęła głową. Rzuciła ostatnie, zatroskane spojrzenie na nieprzytomnego Króla i wyszła.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz