Zamyślenie

Zamyślenie
----

czwartek, 30 kwietnia 2015

Rozdział 16: ELLERKON

- Dla kogo on tak śpiewa? - szepnęła, przejęta ciekawością. Psiogłowiec spojrzał na nią.
- Któż to wie – odparł smutno – W jego życiu były setki kobiet, jedna piękniejsza od drugiej. Trudno zgadnąć, o której z nich kingy teraz myśli.
- Gdy nastanie pełnia, nowy król go zabije. Już nigdy nie usłyszymy jak śpiewa – dorzucił drugi, podobny z twarzy do lisa – Na samą myśl o tym chcę się zagrzebać w ziemi i już tam zostać.
- W jego głosie czuć ból.- szepnęła Sara.
- Ellerkon kazał go torturować przez cały dzień. Słyszeliśmy jak krzyczał. Ty nie słyszałaś?
Zadrżała i otuliła się mocniej magiczną peleryną.
- Dopiero co tu przyszłam. Jestem z daleka... z osady ludzi.
- Co ty robić z ludzie? - zaskrzeczała mała goblinka – Oni nudni.
Te pomniejsze gobliny mówiły w uproszczony sposób, większe – szczególnie psiogłowce – zdawały się być inteligentniejsze.
- Jego Wysokość mnie tam wysłał.
- Ahaaa...
- Milczeć i spać! - huknął dowódca strzyg – Jutro czeka was praca. Koniec leniuchowania, niewolnicy. A teraz milczeć. Jak usłyszę choć jedno piśnięcie, gorzko pożałujecie.
Gobliny posłusznie umilkły, zbijając się w ciasną gromadkę dla zachowania ciepła. Sara przywarła do nich, jednak działanie jabłek jeszcze nie minęło i dopiero o świcie zapadła w krótki, niespokojny sen.

Rano obudził ją czyjś zdławiony krzyk. Rozpoznała głos Jaretha i zerwała się natychmiast na równe nogi, roztrącając gobliny. Krzyk powtórzył się, pełen bólu i wściekłości. Sara rzuciła się ku bramie, ale psiogłowa goblinka w szarej sukni przytrzymała ją za rękę.
– Zabiją cię! Królowi i tak nie zdołasz pomóc.
– Chociaż spróbuję!
Zastygła, gdy w bramie zjawiła się jedna ze strzyg w randze oficera.
- Ty, ty i ty – szpon potwora wskazał na Sarę i dwie młode goblinki – Idziecie ze mną.
Dziewczyna zawahała się, ale pojawiła się druga, niższa stopniem strzyga i pchnęła ją brutalnie w stronę zamku.
– Nie opieraj się, kochanie – szepnęła jej trwożnie jedna z goblinek – Bo zrobią ci krzywdę.
Może tak było lepiej. Nie musiała zastanawiać się dłużej, jak potajemnie wejść do zamku, skoro ja tam po prostu zabierano. Sprawdziła dyskretnie zapięcie magicznego płaszcza, na szczęście trzymało dobrze. Póki co była względnie bezpieczna.
W kuchni podrzędna strzyga kazała im wziąć dzbany z winem i kubki. Poszturchiwane i poganiane ostrymi słowami zaczęły roznosić wino pośród oficerów zgromadzonych na wewnętrznym dziedzińcu. To było Sarze na rękę, mogła bowiem nie tylko dodać niepostrzeżenie wywaru z ziół do wina, a także zbliżyć się do więźnia i zobaczyć, co właściwie się dzieje. Lawirując między strzygami dotarła na środek, i omal nie upuściła dzbana.
Jareth stał na środku dziedzińca, półnagi, przykuty spiżowymi kajdanami do wbitego w ziemię słupa. Lewa strona jego szyi była jedną wielką raną, długie pasma jasnych włosów zlepiała krew, a plecy i ramiona pokrywały świeże pręgi. Opodal Ellerkon siedział na ustawionym wysoko rzeźbionym krześle i przyglądał mu się z sadystyczną rozkoszą. Sara zadrżała. „Na żywo” Władca był jeszcze straszniejszy niż w jej śnie. Z trudem opanowała chęć, by rzucić dzban i uciec.
Muskularny mężczyzna w czarnym kaftanie, z zatkniętym za pas biczem, wyjmował właśnie z metalowego koksownika żelazny pręt z drewnianym uchwytem. Podniósł go w górę i pokazał swemu panu.
– A więc, Królu Goblinów? – spytał Ellerkon przyjemnym głosem osoby, która się dobrze bawi – Powiesz mi czy nie?
Jareth uniósł głowę z wysiłkiem i popatrzył na niego bez słowa. Władca Olch uśmiechnął się zimno.
– Ty to naprawdę lubisz cierpieć. Aol, rób swoje.
Czarno ubrany oprawca dotknął końcem pręta boku więźnia. Jareth ponownie krzyknął, szarpiąc się w metalowych okowach, a Sarze serce podeszło do gardła. Oprawca cofnął rękę, a potem przyłożył rozgrzane żelazo trochę wyżej, pod łopatkę.
- Bądźże rozsądny – perswadował spokojnie Ellerkon – Po co ci taki upór? Sam przecież mówisz, że nie kochasz tej śmiertelniczki.
– To... nieważne – wysyczał Jareth przez zaciśnięte zęby – Żadnej dziewczynie na świecie nie życzę aż tak źle, by wydać ją w twoje ręce.
Władca Olch wstał i podszedł do niego wolno. Chwycił swego więźnia za włosy i odchylił jego głowę do tyłu.
– To co było do tej pory, jest drobiazgiem – rzekł – Do wschodu księżyca pozostało bardzo dużo czasu, a ja jestem pomysłowy. Będziesz żebrał o śmierć, zanim skończę.

poniedziałek, 27 kwietnia 2015

Rozdział 15: DROGA KU PRZEZNACZENIU

- Zamknął mnie, żeby strzygi mnie nie znalazły.I zostawił medalion, żebym mogła oddać go Toby'emu.
- Kim jest Toby?
- To mój brat. I następca tronu.
- Aha, rozumiem.
Umysł Sary pracował teraz z niezwykłą szybkością. Mogła zabrać medalion i wrócić. Właściwie chciała to zrobić, coś jednak jej szeptało, że jeśli tak postąpi, to już nigdy nie zdoła spojrzeć w lustro bez wstrętu. Zwróciła wzrok na młodziutkiego elfa, wyraźnie i z pełnym zaufaniem oczekującego jej poleceń.
- Mówiłeś, że są tu inne elfy i ludzie – zaczęła – Czy dałoby się zrobić z nich armię?
- Ach, milady – westchnął Ivor – Nie wydaje mi się. Jest wśród nich za mało wojowników. Strzygi połknęłyby ich na jeden kęs. Mógłbym sprowadzić załogi wysuniętych posterunków, ale po pierwsze trwałoby to za długo, a po drugie chyba by mnie nie usłuchały.
Zaklęła rozpaczliwie.
- Wiesz chociaż, jak wezwać bioegzorcystę o imieniu Beetlejuice?
- Tak, to łatwe.
- Pokaż mi więc drogę do Goblin City, odczekaj parę godzin i wezwij go. Poproś, żeby oddał medalion mojemu bratu.
- A pani?
- Powiedziałam, pokaż mi drogę.
- To nie jest skomplikowane – Ivor przeszedł przez zrujnowany hall i otworzył położone dalej drzwi – Tą drogą cały czas prosto. Przed pełnią będzie pani w Goblin City. Niestety nie mamy tu koni, musiałaby pani iść pieszo.
- A więc pójdę. - Sara oblizała nerwowo usta.
Elf popatrzył na nią przenikliwie.
- Nie kocha pani Króla – stwierdził smutno – Nie może też pani mu pomóc. Jego los jest już przesądzony. Po co pani w ogóle chce tam iść?
- Jestem głupia, to wszystko.
Ivor otworzył zamaskowany schowek w ścianie i coś z niego wyjął.
- Proszę to włożyć – podał Sarze brązowy, lekki płaszcz z kapturem – To tak zwana goblinia peleryna.
- Gobliny takie noszą? - uśmiechnęła się blado.
- Nie. Po prostu jak pani ją włoży, każdy patrząc na panią będzie widział goblinkę. To pomoże pani wmieszać się w tłum. I coś jeszcze, proszę zaczekać.
Zniknął w dalszej części rezydencji i wrócił po chwili, niosąc niewielką fiolkę z purpurowym płynem.
- Środek nasenny – wyjaśnił – Działa też na strzygi. Jeśli doda pani kilka kropli tego do beczki wody lub wina, będzie pani mogła uśpić cały regiment.
- Jak niby mam to zrobić?
- Nie wiem. Może będzie okazja, a może nie. Na wszelki wypadek proszę wziąć.
Sara włożyła fiolkę do kieszeni i ruszyła do drzwi.
- Proszę pamiętać, cały czas prosto! - zawołał za nią Ivor – Przy drodze rosną rajskie jabłka... nie takie, jak w Naziemiu, tylko miejscowe. Eliminują zmęczenie, głód i pragnienie, ale proszę ich za wiele nie zjeść, bo się pani pochoruje!

Maszerując kamienistą drogą cały czas zastanawiała się, jaka diabelska mucha ukąsiła ją i zaraziła szaleństwem. Przeklinała swoją głupotę najgorszymi słowami, jakie mogła sobie przypomnieć – ale szła. Od czasu do czasu zrywała jedno z rajskich jabłek i zjadała. Rzeczywiście tonizowały, dodawały sił, usuwały zmęczenie. Czasem odpoczywała też trochę na poboczu. Nie chciała obetrzeć sobie nóg, skoro nie miał kto ich wymasować. Chwilami odczuwała jakąś gniewną troskę o Jaretha, Wolała nie wyobrażać sobie, co teraz robi z nim Ellerkon. Chociaż widziała go tylko we śnie, nie miała cienia wątpliwości, że to bezlitosny sadysta, a już raz miała okazję zobaczyć, jak potrafi urządzić swoją ofiarę. Nie chciała, żeby Jareth cierpiał. Nie życzyła tego nikomu, nawet jemu, przeklętemu draniowi o atłasowej skórze i magnetycznym głosie. Chwilami wracało do niej wspomnienie nocy i czuła, jak się czerwieni. Nie żeby żałowała. Na samą myśl o przeżytej przyjemności miała ochotę się uśmiechnąć. Sukinkot piekielnie dobrze wie, co robić w łóżku, nie można mu tego odmówić. Zastanawiała się, czy po objęciach Jaretha będą jej smakować czyjekolwiek inne i dochodziła do wniosku, że... niełatwo będzie. Aż sama była na siebie zła.
Dotarła do Goblin City po zmroku drugiego dnia. Miasto wyglądało na nietknięte, ale wszędzie włóczyły się patrole strzyg, a mieszkańcy kryli się lękliwie po domach. Wyjątkiem była grupa kilkunaściorga goblinów, koczujących pod murem zamku i pilnowanych przez strzygi. Sara przystanęła przechodząc, a wtedy wysoka strzyga w mundurze podoficera chwyciła ją za ramię i pchnęła do grupy.
- Dołącz do nich, niewolnico. - warknęła. Sara wystraszyła się w pierwszej chwili, ale potem przypomniała sobie o właściwościach swej peleryny i garbiąc się, posłusznie usiadła między dość potężnie zbudowanym goblinem o psiej głowie a dwiema niskimi goblinkami przypominającymi małpki w sukienkach.
Z zamkowej wierzy nadpłynął cichy dźwięk strun, który po chwili wzmocnił się i przerodził w melodię. Wtórował jej głos Króla Goblinów, śpiewającego jedną ze swych pieśni. Niosła się nad miastem, wypełniając swym magicznym dźwiękiem każdy zakątek. Nawet strzygi uniosły głowy, nasłuchując, a twarze goblinów przybrały wyraz uwielbienia i żałości.
Sara oparła się mocniej o mur i słuchała. Jareth śpiewał z widocznym wysiłkiem, z trudem dostrajając dźwięki niewidocznej harfy wtórujące jego słowom, ale nie ustawał. Wsłuchane gobliny milczały, chłonąc łapczywie każdy dźwięk. W tych nutach był cały on, cały Jareth. Musiał śpiewać. Cała jego magia oparta była na muzyce, bez niej byłby martwy.

Love me, love me, love me, say you do
Let me fly away with you
For my love is like the wind, and wild is the wind
Wild is the wind
Give me more than one caress,
satisfy this hungriness
Let the wind blow through your heart
For wild is the wind,
wild is the wind

You touch me, 
I hear the sound of mandolins
You kiss me
With your kiss my life begins
You're spring to me, all things to me
Don't you know, you're life itself!

Like the leaf clings to the tree,
Oh, my darling, cling to me
For we're like creatures of the wind,
and wild is the wind
Wild is the wind
*
https://www.youtube.com/watch?feature=player_detailpage&v=7cSAKlu0OlU
*(David Bowie, płyta "Station to station")

piątek, 24 kwietnia 2015

Rozdział 14: PRZYKRA NIESPODZIANKA

Sen był długi i pokrzepiający. Zbudziwszy się Sara chciała przede wszystkim spojrzeć w okno, ale ku swemu zdumieniu przekonała się, że zasłania je gruba okiennica, której na pewno wczoraj nie było. Za to nigdzie nie mogła zobaczyć drzwi, choć jeszcze wieczorem znajdowały się na wprost łóżka. Rozejrzała się szukając Jaretha, ale jego oczywiście nigdzie nie było. Została sama. Wiedziona złym przeczuciem poderwała się i wymacała przycisk zapalający światło. No tak, nie myliła się – drzwi znikły, zamiast nich zobaczyła litą ścianę.
- Och, ten sukinsyn! - krzyknęła ze złością. Szybko włożyła na siebie zostawione wczoraj przez młodego elfa ubranie. Było odrobinę za duże, ale pasowało nieźle, podobnie jak buty o długich cholewach. Nerwowym ruchem ściągnęła mocniej sprzączkę pasa. Potem podeszła do okiennicy i szarpnęła ją mocno. Za czwartym razem ustąpiła i wychyliwszy się Sara zobaczyła bluszcz oplatający mur. Wyglądał na mocny. Dla tak wysportowanej dziewczyny jak ona zejście po nim nie stanowiło wyzwania, żeby tylko wytrzymał jej ciężar.
- Ja go po prostu zabiję – mamrotała ze złością, schodząc na dół – Rozedrę bez miłosierdzia, gołymi rękami.
Zeskoczyła na ziemię i odetchnęła głęboko zapachem setek róż.
- Hej, jest tu kto? - zawołała. Spomiędzy krzaków wynurzył się młody ogrodnik i skłonił się lekko.
- Witaj, milady.
- Witaj – odparła – Nie widziałeś gdzieś tego szczura?
- Kogo ma pani na myśli?
- No, Jaretha. Zapieczętował mnie w sypialni. Już ja mu pokażę.
- Zapieczętował w sypialni? - powtórzył elf z niedowierzaniem – Trudno mi w to uwierzyć. Po co miałby robić coś takiego?
- Pomóż mi go znaleźć, to spytamy – Sara popatrzyła na chłopięcą twarz ogrodnika – Jak masz właściwie na imię?
- Ivor, milady.
- Jesteś elfem, prawda?
- Tak.
- I służysz Królowi Goblinów?
Elf potrząsnął głową.
- Opiekuję się tym domem i ogrodem z wdzięczności – odparł – Jego Wysokość pozwolił mi zamieszkać w swym królestwie, więc chyba jestem mu coś winien. Nigdy jednak nie żądał, żebym mu służył. Robię to z własnej woli.
- Hmmm – Sara ruszyła w stronę drzwi domu – Są tu jeszcze inni tacy jak ty?
- O, tak – Ivor szedł obok niej – Elfy, sylfy, nimfy, ludzie... Wyrzutki, nieprzystosowani.... Moja osada jest tam – wskazał ręką na południowy zachód – A ludzie mieszkają bardziej na północ.
To było coś nowego. Dotąd myślała, że w królestwie zamieszkują same gobliny, tymczasem rzeczywistość okazywała się bardziej barwna.
- A... wiele kobiet on sprowadzał do tego domu? - zagadnęła po chwili, siląc się na obojętny ton. Doszli już do drzwi i Ivor przystanął.
- Nie liczyłem – powiedział spokojnie – Ale co to szkodzi? Teraz jest tu z panią.
- Ja mu pobędę, niech go tylko złapię. - warknęła ostrzej, niż zamierzała i pchnęła drzwi.
- Na Podziemie, co tu się stało? - szepnął elf. Hall wyglądał, jakby przeszło po nim tornado. Wszędzie walały się fragmenty mebli i potłuczone doniczki z egzotycznymi roślinami, nawet ściany ucierpiały. W kącie leżała jakaś zwinięta postać. Przełamując lęk Sara podeszła bliżej. Bez trudu rozpoznała strzygę, kościstą, rozczochraną, z długimi paznokciami, ubraną w jakiś rodzaj munduru. Była martwa – ktoś skręcił jej kark.
- Tu leży druga – odezwał się Ivor – A pod schodami jeszcze dwie. Tanio go nie dostali.
Sara kopnęła ze złością odłamek stłuczonej doniczki.
- Mówiłam mu, że Ellerkon wie gdzie jesteśmy!
Ivor pokręcił głową.
- Mógł wcale nie wiedzieć, a złapać trop przypadkiem, kierując się mikrozałamaniem mocy – powiedział – Jego Wysokość nie zostałby tu, gdyby przewidywał kłopoty. Albo... albo ktoś powiedział Władcy Olch o tym miejscu.
- Jareth mówił, że go zdradzono. - przypomniała sobie.
- Kimkolwiek więc jest zdrajca, dobrze zna naszego króla – elf pochylił się i podniósł coś z podłogi – Proszę spojrzeć, milady.
Podał Sarze medalion w kształcie wygiętego końcami w dół sierpa. Łańcuszek, na którym wisiał, został zerwany czyimś mocnym szarpnięciem. Dziewczyna patrzyła przez chwilę na amulet i wszystko powoli układało się jej w jedną całość.

wtorek, 21 kwietnia 2015

Rozdział 13: ŚWIAT ODKRYWANY

W następnej chwili skoczył na łóżko, płynnie jak pantera. W tej jednej sekundzie zdążył pozbyć się ubrania, poczuła to gdy przylgnął do niej całym ciałem..
- No, Saro, ostatnia szansa, żeby się wycofać. - szepnął uwodzicielsko. Jego długie włosy połaskotały twarz dziewczyny, owionął ją zapach przypominający woń roztartego liścia brzozy. Wiedziona impulsem oplotła rękami kark Jaretha. Jego wargi przywarły do jej ust, gorące, głodne, natarczywe. Oddech Króla Goblina smakował jak rozgryzione źdźbła słodkiej trawy, nie było w nim nic ludzkiego. Długie palce, których magiczny dotyk zdążyła już wcześniej poznać, rozpoczęły niecierpliwą, odkrywczą wędrówkę po jej ciele. Nie sprawiło jej to przykrości. Ku swemu skrytemu zdumieniu nie czuła nawet cienia wstydu, przecież normalnego w takich okolicznościach. Miała już dziewiętnaście lat i zaznawała pragnień, nieznanych czternastolatce przemierzającej labirynt w poszukiwaniu skradzionego jej braciszka. Jeśli dotąd zwlekała, to dlatego, że szkolni koledzy po prostu jej nie pociągali. Zwykli smarkacze, albo bez ćwierci mózgu w głowie, albo fizycznie odrażający. Nie znalazła wśród nich żadnego, któremu powierzyłaby uczynienie jej kobietą.
Co innego Król Goblinów, niegodziwy i fascynujący zarazem. Można było go nawet nienawidzić, ale bezsprzecznie był to KTOŚ. Budził skrajne uczucie, jednak nie fizyczny wstręt – o nie, fizycznie kusił, uwodził nawet nic nie mówiąc i nie patrząc na człowieka, co dopiero, gdy się odezwał, gdy spojrzał, dotknął. Nic dziwnego, że kiedy tak obsypywał ją śmiałymi pieszczotami, dała się ponieść narastającej fali pożądania.
Miał niesamowicie gładką, pozbawioną zbędnego owłosienia skórę. Przesuwając po niej dłońmi wyczuwała jedynie drażniące rozigraną wyobraźnię wzniesienia sutków na szczupłej jak u chłopca klatce piersiowej oraz dopiero co zabliźnione ślady po niedawnych torturach. Nie potrafiła przemóc się, by odwzajemniać jego pieszczoty, ale niewiele było potrzeba, żeby jej ciało rozgrzało się do czerwoności. Nie myśląc o tym, co robi, wpiła paznokcie w ramiona Jaretha. Jęknął niskim, zmysłowym głosem i nagle ujrzała jego rozwarte oczy tuż przy swoich – wielkie, błyszczące i złe niczym u dzikiego zwierzęcia. Przemknęło jej przez głowę, że... że rzeczywiście już nie ucieknie i nie ma na to szans. Że teraz Król Goblinów nie wypuści jej ze swych rąk, choćby nie wiedzieć co. Jednak jeszcze zwlekał.
- Nie chcę sprawiać ci bólu. – szepnął ochryple.- A naprawdę może cię zaboleć.
- Mam to gdzieś. - syknęła niecierpliwie. Poczuła leciutki lęk, co teraz musiało się nieodwołalnie stać, jednak pożądanie zagłuszało go skutecznie.
I stało się. Posiadł ją z namiętnością, której się nie spodziewała. Ból był jednocześnie dotkliwy i przyjemny, trwał krótko i zaraz o nim zapomniała. Jej ciało wygięło się w łuk, targnięte spazmem nieznanej dotąd rozkoszy. Jareth pochylił głowę, ostre jak sztylety zęby wbiły się w szyję dziewczyny. Jęczała w półprzytomnej ekstazie, podczas gdy on delektował się krwią, nie wypuszczając dziewczyny z objęć. Ledwie zdawała sobie z tego sprawę, pochłonięta nowymi doznaniami i dopiero po długiej chwili, gdy skończył pić, dotarło do niej że nie całkiem tego oczekiwała.
- Jesteś na domiar nieszczęścia wampirem? - spytała, usiłując wyrównać oddech. Roześmiał się i zlizał ostatnie krople krwi z jej skóry.
- Nie – odparł – Jestem Fae. My też pijemy czasem krew w, że tak powiem, szczególnych okolicznościach. I z innych powodów niż wampiry czy strzygi.
- Ja powiedziałabym raczej, że jesteś normalnym zboczeńcem. Nie żeby mnie to zaskakiwało. - oświadczyła sennie, opierając głowę o jego ramię. Pocałował ją w czoło.
- Śpij teraz, moja ty najcenniejsza. Dość miałaś wrażeń jak na jeden dzień.
Chciała odpowiedzieć, że sama zadecyduje o tym, kiedy zaśnie, ale już nie zdążyła.

sobota, 18 kwietnia 2015

Rozdział 12. UKŁAD

Jareth otworzył szeroko swe dwubarwne oczy. Wyglądał na tyleż zdumionego, co urażonego.
- Nie pamiętam, żebym kiedyś usłyszał coś podobnie obraźliwego. Wolisz zatem NAWET mnie, byle uniknąć Ellerkona?
- Jasne – Sara poczuła, jak wraca jej pewność siebie – Mam o tobie swoje zdanie, ale jesteś przystojny i seksowny, co pewnie sam dobrze wiesz, skoro masz w swoim zamku tyle luster. Położyć się z tobą to żadne wyrzeczenie, może być nawet przyjemnie, choć w głębi twego zepsutego serca jesteś niczym innym, jak zdradzieckim, oślizgłym szczurem.
- Przestań, Saro, podniecasz mnie!
Dziewczyna tupnęła niecierpliwie bosą stopą.
- Nie kpij sobie! Nie wolno ci się ze mnie śmiać!
- Bądźże poważna. Jak tu się choć nie uśmiechnąć? Proponujesz mi, żebym pozbawił cię dziewictwa, choć nie tylko nic do mnie nie czujesz, a jeszcze mną gardzisz. Mało tego, wiesz, że ja w stosunku do ciebie również żywię uczucia co najmniej nieprzyjazne i mam do tego słuszne powody. To już nawet nie kabaret, to burleska.
Wzięła głęboki oddech i policzyła w myślach do dziesięciu.
- Krótko: zrobisz to czy nie?
Jareth wreszcie spoważniał. Jego twarz przybrała wyraz smutku i postarzała się w jednej chwili o jakieś dziesięć lat.
- Nie pogrywaj ze mną, Saro.- poprosił bez uśmiechu.
- O co ci znowu chodzi?
- Zawsze zmieniasz zdanie. Najpierw chcesz, żebym zabrał twego brata, potem mi go odbierasz. Twierdzisz, że mój Labirynt to pestka, a gdy utrudniam ci zadanie, narzekasz że to nie fair...
- Bułka z masłem, nie pestka – przerwała mu niecierpliwie – Nie zmienię teraz zdania, jestem dorosła.
- Wolę uniknąć sytuacji, że nagle się rozmyślisz w połowie akcji, zaczniesz krzyczeć że nie chcesz, a potem będziesz płakać, że cię zgwałciłem. To dlatego stronię od dziewic, nigdy z nimi nic nie wiadomo. Wolę kobiety bardziej doświadczone i zdecydowane.
- Nic takiego się nie stanie. Chcę po prostu, no, mieć to za sobą. Raz możesz się przemóc, nie umrzesz od tego. Pomożesz czy nie?
Król Goblinów uniósł skośne brwi, a na jego twarz wrócił wyraz wesołości i cynizmu. Na odmianę teraz wyglądał jak psotny chłopiec, który dorwał się do pudełka z cukierkami.
- Gdyby ktoś nas teraz usłyszał, miałby zabawę na długo – powiedział, wstając – Ale co byłby ze mnie za dżentelman, gdybym nie usłużył damie w tak delikatnej kwestii. Zatem proszę, moja droga.
Teatralnym gestem wskazał na dom.
- Ty pierwsza.
- Bałwan.- Sara weszła w drzwi i poszła na górę, czując przyspieszone bicie serca. Z jednej strony była wściekła, że sytuacja zmusiła ją do podjęcia tak niekomfortowej decyzji, z drugiej znowu czuła się podniecona, i to w raczej przyjemny sposób. Jej ciało od dawna było gotowe na tę wielką chwilę, choć nie przypuszczałaby, że przeżyje ją w tych warunkach, a do tego z Królem Goblinów. Z najwredniejszym typem, jakiego zdarzyło się jej poznać, choć trzeba przyznać bezstronnie, że wyjątkowo kuszącym.
Tuż przed wejściem do sypialni złapał ją za ramię tak gwałtownie, że krzyknęła ze strachu.
- Jesteś pewna, Saro? - spytał.
- Och, nie zadawaj głupich pytań. Nie mam pięciu lat.
Weszła do sypialni i zdecydowanym ruchem zdjęła płaszcz kąpielowy, po czym położyła się na purpurowej pierzynie zaścielającej łóżko. Jareth stał w progu i przyglądał się jej z drapieżnym, zadowolonym uśmiechem. Podobało mu się to, na co patrzył, i nie miał zamiaru tego ukrywać. Trochę ją cieszyło, że jest piękna w jego oczach, ale poczuła się też nieco niepewnie pod tym bezczelnym spojrzeniem. Król Goblinów musiał wyczuć jej skrępowanie, bo poruszył dłonią i światła przygasły.

piątek, 17 kwietnia 2015

Rozdział 11: TRUDNA ROZMOWA

Tym razem sen był dużo posępniejszy. Stała wysoko na wieży, pod zwieszającym się nisko ciemnym niebem. Nie miała na sobie odzieży. Jak przez mgłę pamiętała, że ktoś ją zdarł, zostawiając na jej skórze krwawe ślady szponów. Rozglądała się w panice, nie mając dokąd uciec. W pewnej chwili tuż przed nią pojawił się Ellerkon i chwycił mocno za obie ręce.
- Jesteś moja, ssssłodka Saro... - zasyczał i rozciągnął usta w przerażającym uśmiechu.- Teraz nasycę się twą niewinnością.... Nic nie smakuje tak jak dziewictwo śmiertelnych....
Oblizał usta, potem przyciągnął dziewczynę do siebie i zaczął muskać jej twarz rozdwojonym jak u węża językiem. Próbowała wyrwać się, zdecydowana skoczyć z wieży i roztrzaskać się na kamieniach u jej stóp, ale nie pozwalał jej na to twardy uścisk kościstych palców. Równie dobrze mogłaby siłować się z czołgiem...
Obudziła się z krzykiem. Przez dobrą chwilę siedziała na łóżku, usiłując uspokoić rozszalałe serce. Na dworze zdążył już zapaść zmrok, umieszczone w rogach pokoju kielichy szklanych kwiatów rozjarzyły się dyskretnym światłem. Wszędzie panowała cisza, przerywana tylko melancholijnym zawodzeniem z daleka. Wsłuchawszy się w nie Sara rozpoznała głos Jaretha, a nawet mogła rozróżnić słowa śpiewanej przez niego piosenki:

Cold fire, you've got everything 
but cold fire
You will be my rest and peace child
I moved up to take a place near you

So tired, it's the sky that makes you feel tired
It's a trick to make you see wide
It can all but break your heart in two

Staying back in your memory
Are the movies in the past
How you moved is all it takes
To sing a song of when I loved
The Prettiest Star


(David Bowie, płyta "Alladin Sane")

Zerwała się z łóżka i owinęła mocniej kąpielowym płaszczem kąpielowym. Nie troszcząc się o włożenie butów zbiegła na dół. Król Goblinów nadal siedział na obrzeżu fontanny, która oświetlała go teraz niczym dyskotekowa kula – tryskający z niej pióropusz wody wyglądał jak miękkie, opalizujące promienie. Jareth uniósł głowę i spojrzał na Sarę, choć zdawało się niemożliwe, by mógł usłyszeć kroki jej bosych stóp na wysypanej miękkim piaskiem alejce.
- Nie przebrałaś się jeszcze? - spytał, marszcząc czoło.
- Nie – dziewczyna przysiadła na marmurowej ławeczce niedaleko fontanny – Jareth, ja muszę z tobą porozmawiać.
- Mów. Mamy czas, pełnia dopiero za trzy dni.
- Otóż... już dwa razy przyśnił mi się Ellerkon. Groził, że mnie zgwałci.
Król Goblinów skrzywił się lekceważąco.
- To byłoby całkiem w jego stylu. Prawdopodobnie zrobi to, jeśli będziesz miała ten kiepski pomysł, by wpaść w jego ręce.
- Nie rozumiesz, ja...
- Co, ty?
- Ja jeszcze nigdy...
Tym razem wyglądał na zaintrygowanego.
- Po co mi to mówisz? Nigdy, no to nigdy, co z tego?
- Pierwszy raz powinien być szczególny.
Przez chwilę trwała cisza, potem Jareth potrząsnął głową i roześmiał się.
- Nigdy nie zrozumiem kobiet z tą ich obsesją na punkcie dziewictwa i pierwszego razu. Co to ma za znaczenie, ten czy tamten? I tak będzie bolało. Wytłumacz mi to.
- Oj nie będę ci przecież rysować, jak słowami nie rozumiesz!
Rozłożył ręce.
- No to wyduś wreszcie przynajmniej, o co konkretnie ci chodzi, bo ja się tego nie domyślę, jak będziesz tak kołować.
Sara odchrząknęła. Nie chciała, żeby głos jej drżał, trudno jej było jednak zapanować nad pewnymi rzeczami.
- Jeśli może dojść do tego, co mówiłam, to nie chcę, żeby miał to być mój pierwszy raz.
- Nie mam pojęcia, jak chcesz temu zapobiec. Założysz pas cnoty?
- Dawno byś zrozumiał, gdybyś mi co chwila nie przerywał! Chodzi o to, że mam wybór między Ellerkonem a tobą, i z dwojga złego wolę już ciebie.


środa, 15 kwietnia 2015

Rozdział 10: REZYDENCJA

Śniło się jej, że stoi na rynku w Goblin City. Miasto było puste, jakby wymarłe i zalane ponurym, ciemnopomarańczowym światłem. Rozglądała się szukając kogokolwiek żywego, jednak było to bezowocne. Błąkając się po mieście trafiła wreszcie na wewnętrzny dziedziniec zamku Króla Goblinów, nie miała pojęcia jak. Szeroko otwarta brama zamknęła się za nią z hukiem. Dopiero wtedy zobaczyła Ellerkona. Przypominał kościstego starca z rysunków w zeszłowiecznych książkach. Był wysoki, otulony płaszczem barwy jesiennych liści, jego sucha, szponiasta dłoń zaciśnięta była drapieżnym ruchem na wysokim kosturze z wykończeniem w kształcie głowy węża. Włosy okalające twarz zapadłą niczym czaszka obciągnięta szarą skórą miały kolor żółknącej trawy. Stał na środku czarnego dziedzińca, a u jego stóp leżał martwy Jareth.
Sara zadrżała, gdy spojrzenie płonących oczu spoczęło na niej. Zapadnięte usta Ellerkona rozciągnęły się powoli w straszliwym uśmiechu.
- Nietknięta... dla mnie – zabrzmiał jego szeleszczący niczym suche liście głos – Młoda i słodka. Nieboszczyk Jareth miał dobry gust... Podejdź tu, moja Saro, nagrodo za moje wysiłki...
Wyciągnął rękę i dziewczyna z niewysłowionym przerażeniem poczuła, że przyciąga ją do siebie. Walczyła ze wszystkich sił, póki sucha twarz i świecące głęboko w oczodołach źrenice nie znalazły się tuż przy niej. Wtedy obudziła się z krzykiem.
- Co się stało? - Król Goblinów przyklęknął obok i chwycił ją za ramiona. Wciąż drżała jak w febrze i nie mogła złapać tchu.
- Nic, nic – szepnęła – Miałam zły sen.
- Jaki?
- Ellerkon wie, gdzie jesteśmy.
- Nie – zaprzeczył stanowczo – Wie, że ty tu jesteś, ale nie potrafi nas zlokalizować. Inaczej już by po nas przyszedł. Chce cię przerazić... i, jak widać, udało mu się, boś strachliwa.
- Odczep się – Sara odepchnęła go ze złością – We śnie człowiek jest bezbronny.
Wzruszył ramionami i wstał.
- No to już nie śpij. Właśnie świta, możemy ruszyć w drogę. W mojej rezydencji nie nawiedzi cię chyba żaden koszmar.
- Mam nadzieję, że będę mogła się tam wykąpać. Cała się lepię.
- Umycie włosów też ci dobrze zrobi. Pozbędziesz się resztek pyłu z Piasków Czasu.
Sara nie znalazła w sobie dość siły, by się kłócić. Sen o Ellerkonie tak nią wstrząsnął, że nie chciała niczego, tylko pozbyć się jego oparów. Obleśny, pełen okrucieństwa głos Władcy Olch nie pozostawiał złudzeń co do tego, jaki los dla niej zaplanował. W tej sytuacji nawet towarzystwo Jaretha zdawało się pożądane, mimo wszystko był lepszy, a już na pewno przystojniejszy.
Wyruszywszy rano, już koło południa dotarli do niewielkiego, zbudowanego w stylu gotyckiego pałacyku domu. Otaczał go ogród, w którym kwitły chyba wszystkie gatunki róż, jakie istnieją na świecie i tryskały małe fontanny z basenów w kształcie muszli. Spomiędzy krzaków wynurzył się uzbrojony w sekator szczupły, niewysoki chłopiec z ciemnymi włosami związanymi w kitkę i spiczastymi uszami. Miał wielkie, szeroko rozstawione, czarne oczy i na pewno nie więcej niż piętnaście lat.
- Elf.- domyśliła się Sara.
- Witam, Wasza Wysokość – powiedział ogrodnik z uśmiechem – Jak miło widzieć was w rezydencji. Jakieś rozkazy?
- Nie, może tylko – Jareth spojrzał na Sarę – przynieś jakieś ubranie dla pani. Najlepiej myśliwskie. Połóż w przedsionku łazienki i możesz iść.
- Ach – wyrwało się dziewczynie – To tu jest normalna łazienka?
- Oczywiście, milady – odpowiedział elf – Znajdzie tam pani wszystko, co konieczne. Wasza Wysokość – zwrócił się ponownie do Króla Goblinów – Czy przysłać kucharkę?
- Nie ma takiej potrzeby. Pani da sobie radę sama. Zrób co ci powiedziałem, idź do domu i niech nikt nam nie przeszkadza.
- Oczywiście. - Ogrodnik złożył ukłon swemu Królowi i zniknął wśród róż. Sara powiodła za nim wzrokiem.
- To twój służący? - spytała.
- Elfy nikomu nie służą – odparł Jareth enigmatycznie – Łazienka jest na piętrze, schody na wprost wejścia. Możesz spokojnie szorować swoje wdzięki, nikt ci nie przeszkodzi.
Usiadł na obrzeżu jednej z fontann, podciągnął lewe kolano wysoko i zapatrzył się na kwiaty, tak jakby zapomniał o swej towarzyszce.
Sara znalazła łazienkę bez trudu i aż westchnęła na jej widok. Przypominała drogocenny klejnot, mieniący się wszystkimi barwami wielościenny kryształ, pośrodku którego pyszniła się wanna w kształcie muszli, wyłożona macicą perłową. Jareth miał słabość do luksusu, w wydaniu ocierającym się o granice kiczu. Dziewczyna nalała do wanny gorącej wody, dodała garść soli o zapachu egzotycznych kwiatów, z ulgą zrzuciła przepocone ubranie i zanurzyła się w pianie. Tego jej było potrzeba. Rozkosznie gorąca woda, zapach soli kąpielowych, cisza wokoło... chętnie przedłużyłaby tę chwilę, gdyby przeżywała ją gdzie indziej. Tutaj jednak nie czuła się całkiem bezpiecznie, poleżawszy więc chwilę wzięła gąbkę, wyszorowała się porządnie, a potem zanurzyła głowę pod wodę i umyła włosy. Wyszedłszy na ciepłą, jakby specjalnie podgrzaną podłogę wytarła się miękkim ręcznikiem i zawinęła w wiszący przy drzwiach płaszcz kąpielowy.
Na korytarzu przed łazienką czekało na nią złożone ubranie – spodnie, długa tunika i kaftan bez rękawów. Do tego para miękkich butów na wysokich podeszwach. Zebrała to wszystko i rozejrzała się za jakimś pokojem, gdzie mogłaby się przebrać. Plaskając mokrymi stopami o parkiet podeszła do najbliższych drzwi. Wiodły do niewielkiej kuchni, gdzie na stole stały owoce i patera z ciastkami. Wzięła sobie dwa pączki i jabłko i schrupała je, szukając sypialni. Znalazła ją niedaleko. Ładny, przytulny pokój, łóżko miało kształt kwiatu o rozchylonych szeroko płatkach, ściany ozdabiały obrazy o dość swobodnej treści. Okna zasłaniały ciemnozielone kotary z ciężkiego pluszu. Sara westchnęła, patrząc na ten przepych i poczuła nagłą chęć, by położyć się na tym łóżku, zarzuconym poduszkami i nakrytym purpurową kołdrą z nieznanego jej materiału. Kąpiel rozgrzała dziewczynę tak bardzo, że zrobiła się senna.
- Tylko na chwilę.- obiecała sobie. Potem położyła się na kołdrze i zamknęła oczy.

poniedziałek, 13 kwietnia 2015

Rozdział 9: WE DWOJE

- Jeść będziemy na następnym postoju – uciął krótko Jareth – Spieszmy się. Pełnia już za cztery dni. Jeśli do tej pory nie będę na miejscu i to gotowy do otwarcia przejścia, stracę okazję.
- Nie możesz nas po prostu przenieść, skoro zamieniłeś wodę w herbatę i sprowadziłeś sobie te szmatki? - spytała Sara. Nauczona skautowskim doświadczeniem zasypywała właśnie ognisko piaskiem znad strumyka, podczas gdy Kuratorka zbierała rozłożone wieczorem kamienie alarmowe. Król Goblinów potrząsnął głową przecząco.
- Co innego proste sztuczki, a co innego mocniejsze zaklęcia – wyjaśnił poważnie – Raz, że magiczną falę o takim natężeniu łatwo wykryć, a wtedy by nas znaleziono. Chyba zdajesz sobie sprawę z tego, że jeśli do tej pory nas nie schwytano, to dlatego że Ellerkon nie może nas namierzyć, a nie, że nie chce. A dwa, będę potrzebować każdej drobiny mocy wyższego rzędu, żeby otworzyć przejście. Nie mogę jej wykorzystywać jej teraz na to, co nie jest koniecznie potrzebne.
Ruszyli w drogę. Jareth z miejsca narzucił ostre tempo, tak jakby nigdy nic mu nie dolegało i jakby nie był świadomy obecności za jego plecami zwykłej śmiertelniczki. Sara zacisnęła zęby i z całych sił starała się dotrzymać mu kroku, nie okazać słabości, nie dać okazji do szydzenia z siebie Była silna. W college'u brała udział w zajęciach sportowych, dwukrotnie startowała w maratonie, nie mogła pozwolić na to, by pokonała ją własna natura. Juno i B.J. zdawali się to rozumieć. Kilka razy czuła dotyk ręki któregoś z nich, przywracający jej siły, gdy już ustawała i była im za to wdzięczna. Mimo to z trudnością wytrzymywała morderczy marsz i nieomal jęknęła z wdzięczności, gdy dotarli wreszcie w miejsce spoczynku – na brzeg następnego strumienia, płynącego u stóp kilku kamienistych wzgórz.
- Jutro znajdziemy się w punkcie przejścia – pocieszył ją Jareth, gdy z trudem zdejmowała adidasy z obolałych nóg – Tam jest moja letnia rezydencja, gdzie spokojnie doczekamy pełni. Chyba że jednak wolisz zawrócić, wtedy się rozstaniemy. Zresztą bez żalu z mojej strony.
- Powieś się, wiesz? - rzuciła ze złością w jego stronę i zwiesiła stopy do wody.
- Tak się do mnie nie mówi. Jestem królem, pamiętasz?
- Więc utnij sobie głowę! Na samoobsługowej gilotynie!
Jareth parsknął serdecznym śmiechem, bioegzorcysta zawtórował mu z rozbawieniem, rozdziawiając usta szeroko jak rechocząca żaba.
- Zdążyłem już zapomnieć, jak bardzo wy, śmiertelnicy, bywacie zabawni.
Juno nie śmiała się. Popatrzyła na ciemniejące niebo i zwróciła się do swego towarzysza:
- My już wracamy. Dalej radźcie sobie sami. Trudno, takie zasady, każdy musi pilnować własnej pracy. Na mnie czeka załoga samolotu, który rozbił się w Andach, a B.J. pewnie ma już dziesiątki zleceń. Jeśli je zawali, straci wiarygodność.
- Rozumiem. Nie bardzo mi się podoba myśl, że mam zostać sam na sam z tym typem, ale rozumiem.- Sara machała stopami w lodowatej wodzie, usiłując przegnać ból i zmęczenie.
- Nie zrobi ci krzywdy. Nie teraz – Beetlejuice poklepał ją po ramieniu – Jesteś jego sprzymierzeńcem. Jeśli chce przechytrzyć Ellerkona, ktoś będzie musiał przekraść się w jego imieniu do Goblin City. Ktoś niewykrywalny dla patrolów węszących za magią. Ma tylko ciebie.
Jakoś nie uspokoiło to Sary. Jeśli pożegnała się z Juno i B.J.'em tak, jakby nie martwiło ją ich odejście, to tylko z powodu swej dumy – nie chciała nic po sobie pokazać. Zdążyła ich polubić i z trudem ukryła łzy. Wydawało się, że oboje to rozumieją, bo ściskając wylewnie jej rękę B.J. powiedział:
- Gdybyś kiedyś potrzebowała towarzystwa prawdziwego zakręconego dziwaka, przystojniaka na randkę, albo żeby kogoś sprzątnąć, to zapamiętaj: trzykrotne powtórzenie wyzwala czar.
- Będę pamiętać.- obiecała mu, kryjąc wzruszenie. Juno również podała dziewczynie rękę i przy okazji wsunęła jej na palec chłodny pierścionek ze srebra.
- Powodzenia. Gdyby już było bardzo źle, złam tę obrączkę, a przyjdę po ciebie.
A potem oboje znikli, tak jakby ich nigdy nie było. Sara wstrząsnęła się, jakby razem z nimi znikła jej pewność siebie.
- Przysuń się do ognia – poradził jej Jareth, który tymczasem zdążył zadbać o ognisko – I włóż buty, bo się przeziębisz.
- Nie twój interes.- Mruknęła, sięgając niechętnie po adidasy. Nie mogła ich jednak włożyć. Jej stopy były pościerane i opuchnięte, bolał nawet lekki dotyk. Nie miała pojęcia, jak będzie jutro iść. Jareth obserwował ją z cynicznym uśmieszkiem.
- Daj – ściągnął długie do łokcia, czarne rękawiczki, z którymi się nie rozstawał – No nie bądź taka strasznie dumna, pomogę ci. Inaczej jutro kroku nie ujdziesz i dopiero będzie ci wstyd.
Sara zacisnęła zęby i pozwoliła mu wziąć swoją obolałą stopę w dłonie. Zaczął delikatnie masować kciukiem podeszwę, a pozostałymi palcami grzbiet. Palce miał długie, smukłe, barwy kości słoniowej, o starannie wypielęgnowanych paznokciach. Ręce artysty, jak kiedyś mawiano. Jego dotyk, mocny mimo atłasowo delikatnej skóry, wlewał w ciało Sary ożywcze prądy. Był jednocześnie kojący i niepokojąco zmysłowy, niemal erotyczny. Powoli ból zniknął, a wtedy Król Goblinów bez pytania sięgnął po drugą stopę dziewczyny. Kiedy skończył, poczuła się jak nowonarodzona, a razem z tym pojawił się głód.
- Poszukam jagód albo co. - powiedziała zakładając wreszcie buty – Nie wiem jak ty, ale ja nie mogę żyć powietrzem.
- Nie ma tu jagód, tylko dzikie jabłka – odpowiedział – Ale strumień jest pełen ryb, poczekaj.
Pochylił się nad wodą i coś szepnął. Po chwili wrócił do ogniska z dwoma wyrośniętymi pstrągami. Sara patrzyła, jak zawija je w liście i wkłada wprost do ognia, przykrywając gałęziami.
- Niedługo będą gotowe.
- Dobry z ciebie traper, jak widać. Również jako masażysta zarobiłbyś niezłe pieniądze.
- Daruj sobie.
Sara usiadła na trawie obok ogniska i czekała, aż ryby się upieką. Głód skręcał jej żołądek coraz bardziej, a pstrągi pachniały smakowicie, dopiekając się w gorącym popiele. Wreszcie nadszedł ten moment, że mogła się do nich dobrać. Jedną z ryb podsunęła Jarethowi, ale ten pokręcił odmownie głową.
- Obie dla ciebie. Nie mogę teraz jeść.
- Dlaczego? - wymamrotała dziewczyna z pełnymi ustami. Pieczone pstrągi smakowały wyśmienicie, choć przydałaby się im odrobina soli.
- Nie bądź za ciekawa. Po prostu nie mogę. Jedz i kładź się spać. Jutro dojdziemy do mojej sekretnej rezydencji, jest dobrze zaopatrzona, więc bez problemu doczekasz wraz ze mną pełni.
- A potem?
- Zobaczymy, co potem. Albo się uda, albo się nie uda.
- Koniecznie musisz być taki tajemniczy?
- Absolutnie koniecznie.
Podciągnął kolana pod brodę i oplótł je rękami. Sara skończyła jeść, umyła ręce w strumieniu i wróciła na swoje miejsce, gdzie ku swemu zadowoleniu odkryła gruby koc. Jareth może nie był typowym rycerzem, ale umiał się znaleźć. Dziewczyna zawinęła się kocem i legła na trawie, podkładając pod głowę zgiętą w łokciu rękę.

sobota, 11 kwietnia 2015

Rozdział 8: MEDALION

Obudziła się zmarznięta na kość, mimo wspaniałomyślnego daru B.J.'a. Ognisko dawno wygasło. Juno drzemała, oparta o pień pobliskiego drzewa. Beetlejuice chrapał demonstracyjnie, zawieszony do góry nogami na jego gałęzi jak przerośnięty nietoperz, skrzyżowawszy ręce na piersi. Dziewczyna usiadła i rozejrzała się. Niedaleko niej Jareth czesał drewnianym grzebieniem mokre po myciu włosy i nucił przy tym cicho jedną ze swych dziwacznych piosenek.

Day after day 
They send my friends away 
To mansions cold and grey 
To the far side of town 
Where the thin men stalk the streets 
While the sane stay underground 

Day after day 
They tell me I can go 
They tell me I can blow 
To the far side of town 
Where it's pointless to be high 
'Cause it's such a long way down 

So I tell them that 
I can fly, I was scream, I will break my arm 
I will do me harm 
Here I stand, foot in hand, talking to my wall 
I'm not quite right at all...am I? 

Don't set me free, I'm as heavy as can be 
Just my librium and me 
And my E.S.T. makes three 

'Cause I'd rather stay here 
With all the madmen 
Than perish with the sadmen roaming free 

And I'd rather play in here 
With all the madmen 
For I'm quite content they're all as sane as me

https://www.youtube.com/watch?v=jb7Xdu7STx8
(David Bowie, płyta "The man who sold the world")

Wyglądał daleko lepiej niż w nocy. Sińce na jego rzeźbionej twarzy już zbladły, rany zdążyły się zamknąć, a ich ciemnokrwista barwa poróżowiała. Goiły się szybko, nieomal w oczach. Znowu przypominał dawnego, aroganckiego Króla Goblinów, którego kiedyś poznała. Którego pokonała i zdeptała. Kolejny raz poczuła złośliwą satysfakcję, uczucie dość dla niej nowe, ale nieoczekiwanie miłe.
- Widzę, że już ci lepiej.- powiedziała. Przykucnęła obok tego, co wczoraj było ogniskiem, rozgarnęła popiół i zaczęła dmuchać ostrożnie w ledwo tlący się żar.
- Zostaw – powstrzymał ją – Tak to potrwa wieki.
Strzelił palcami i ognisko rozgorzało jasnym płomieniem, a obok pojawił się nieduży metalowy garnek z dziobkiem. Sara wyciągnęła zgrabiałe ręce ku źródłu ciepła i przez chwilę grzała je, póki nie poczuła się lepiej. Dopiero potem wzięła naczynie i poszła obmyć twarz w strumieniu. Miała straszną ochotę zrzucić przepocone ciuchy i wykąpać się, ale po pierwsze, na pewno przypłaciłaby to przeziębieniem, a po drugie, nie chciała żeby Jareth ją podglądał. Mógłby to łatwo zrobić, sam nie będąc widzianym.
- Teraz mnie nie cierpi – myślała, starając się umyć ciało pod pachami, nie zdejmując przy tym tuniki – Dałabym jednak głowę, że nadal mu się podobam. Tylko że on się do tego nie przyzna.
Wróciwszy do ogniska zobaczyła, że Jareth zdążył już wyczarować dla siebie – a może ściągnąć skądś przy pomocy magii – nowe ubranie, czyste i nienaruszone. Zapinał właśnie wpuszczoną w obcisłe spodnie bluzę o kroju przywodzącym na myśl epokę muszkieterów. Jego czupryna wysychała w promieniach wschodzącego słońca, mieniąc się srebrem i bladym złotem.
- Jak to możliwe, że w Podziemiu widać słońce? - spytała Sara. Zawiesiła nad ogniem garnuszek z wodą. Nic innego nie było, musiała wystarczyć jako poranny napój.
- To tylko odbicie nieba Naziemia – odparł – Dlatego widać słońce, księżyc i gwiazdy w ich czasie nieomal rzeczywistym. Za pomocą elementarnej magii można wiele osiągnąć.
- A jak przyspieszasz czas?
- To znowu magia innego rodzaju – Jareth poruszył dłonią – Teraz będzie smaczniejsza.
Sara zajrzała do garnuszka i przekonała się, że woda nabrała ciemnego koloru. W dodatku pachniała teraz herbatą. Za jej plecami Juno ziewnęła i przeciągnęła się.
- Cholera, niech to szlag, wszystkie kości mnie bolą – stęknęła wstając – Takie biwakowanie to nie na moje lata. I co ja tu robię?
Skrzywiona podeszła do ogniska i nalała sobie herbaty do kubka ze zwiniętej kory brzozowej. Nie zdziwiło ją nagłe pojawienie się naczynia ani to, że nie zawierało zwykłej wody, a nawet jeśli, to nie zamierzała tego zgłębiać. Zakrztusiła się dopiero, gdy usłyszała huk i trzask. Beetlejuice zleciał z drzewa, łamiąc w drzazgi rosnący pod nim krzak ligustru.
- Kto ugości bioegzorcystę jadłem i napojem? - spytał skrzekliwie i wesoło. Juno podała mu drugi prowizoryczny kubek.
- Żarcia nie mamy, ale napić się możesz.
B.J. pociągnął ostrym nosem i skrzywił się.
- Herbata? Bez urazy, ale wolałbym już ocet, byle miał procenty.
Wziął od Sary swą marynarkę i wyciągnął z wewnętrznej kieszeni piersiówkę. Pociągnął z niej zdrowy łyk.
- To jest dopiero napój godny mężczyzny – westchnął z zadowoleniem – Ktoś sobie życzy? Juno? Saro? Jareth?
Król Goblinów wziął od niego flaszkę i napił się. Otarł usta rękawem bluzy.
- Musimy iść tam – powiedział, wskazując kierunek – To jedyny w moim królestwie punkt, w którym podczas pełni mogę otworzyć przejście w dalsze podziemia.
- A gdzie ty się wybierasz? – spytała Sara z niepokojem – Myślałam, że chcesz odbić swój zamek z rąk Ellerkona i tej jego bandy.
Popatrzył na nią z głębokim politowaniem.
- Gdybym miał dość mocy, by w pojedynkę odbić zamek i miasto z rąk Władcy Olch, nie dałbym się również zamknąć we własnym lochu. Potrzebuję wsparcia.
- Zaraz, zaraz – zaniepokoiła się Juno – Dokąd ty chcesz zabrać to dziecko? Z kim zamierzasz zawrzeć sojusz?
- To moja sprawa. A co do Sary, może ze mną iść lub zawrócić. Ja jej tu nie prosiłem.
Juno uciszyła gestem Sarę, szykującą się już do ciętej riposty.
- Dobrze wiesz, że jej obecność może okazać się kluczowa. Toby jest bystrym chłopcem. Nie przysłałby ci swej siostry, gdyby nie wiedział czegoś istotnego.
- Nie mów o tym.
- Muszę. Ona powinna wiedzieć. Saro – Kuratorka zwróciła się do dziewczyny – Jeśli Jareth zostanie zabity, musisz zanieść Toby'emu jego naszyjnik.
Sara spojrzała na medalion w kształcie odwróconego sierpa, z którym Król Goblinów nigdy się nie rozstawał.
- Dlaczego? - spytała.
- To nie tylko insygnium władzy. Jeśli dasz go twemu bratu, będzie mógł przeniknąć do Podziemia i żyć tutaj. Zyska też ochronę jako małoletni następca tronu, słowem nikt nie będzie mógł go tknąć, póki nie ukończy dwudziestu jeden lat. A do tej pory wyuczy się magii tak, że zawstydzi nas wszystkich. Rozumiesz? Zniknie z twego świata, ale nie umrze.
- Chciałem powiedzieć jej sam, gdy znajdę właściwy moment.- mruknął Jareth ze złością.
- Akurat ty byś szukał właściwych momentów. Już to cholera widzę. Boisz się prawdy bardziej niż diabeł święconej wody.
Juno wypiła swą herbatę do dna.
- Odprowadzimy was jeszcze do tamtych wzgórz – powiedziała – Potem oboje musimy wracać. Mamy własne obowiązki.
- Racja, moja sekretarka jest już pewnie zawalona podaniami – zgodził się z nią Beetlejujce – Nie macie nawet pojęcia, ilu ludzi aż się prosi o dobrą nauczkę. Nie jesteś głodna, Saro? Mogę upolować jeszcze jedną kurę, ale uprzedzam, że będę musiał ukręcić jej łeb. No chyba nie chcesz, żeby gdakała na ruszcie.

czwartek, 9 kwietnia 2015

Rozdział 7: UCZUCIA

Sara patrzyła na rozgrywającą się scenę z rozbawieniem, które jednak zaraz znikło, gdy tylko Juno zdjęła z Jaretha zesztywniałe od krwi resztki bluzy. Gdy tak siedział w samych spodniach, obcisłych jak rękawiczka, wydawał się nagi, ale nie było w tym nic podniecającego. Nie w tej chwili. Widok ran pokrywających szyję, ramiona, kark i klatkę piersiową był makabryczny.
- Kto cię tak urządził? - spytała, podczas gdy Kuratorka, wciąż z papierosem zwisającym z ust, przemywała rany Króla Goblinów za pomocą waty polanej wodą utlenioną.
- Strzygi, a kto by? - odpowiedział B.J., jako że Jareth milczał uparcie – Ellerkon trzyma je na krótkiej smyczy, ale wie kiedy spuścić. To jego sposób na dodatkowe torturowanie i upokarzanie więźniów. No i odbiera siły, a to też ważne. Gdyby wieczorem nie osłabił Jaretha, ten by mu do rana umknął z lochu.
- To jak wampiry.
- Nie, nie jak one. Wampiry są inteligentne i w sumie dość delikatne, a zęby strzyg zostawiają szarpane rany, łatwo ulegające zakażeniu – powiedziała Juno, nie przerywając pracy – To bardzo brutalne istoty, dla których równie ważna jest krew jak i ból zadany ofierze. Hm, tylko że to mi wcale nie mówi nic o tym, jak to się stało, że Ellerkon zdołał uwięzić Króla Goblinów. To nie to samo, co splunąć. No? Powiesz, co się stało?
- Zdradzono mnie.- odparł Jareth krótko, nie wdając się w szczegóły.
- A czego Ellerkon w ogóle od ciebie chciał? Sądząc z liczby tych ukąszeń i z... pozostałych śladów, długo starał się coś z ciebie wyciągnąć.
- Nie twoja sprawa. Rób co musisz i daj mi spokój. Jestem tu z tobą najwyżej pół godziny, a już mam cię dość na długo. Od twego ględzenia nawet martwi dostają migreny.
- Mam nadzieję. W końcu jestem ich kuratorką, przynajmniej części z nich.- Widać było, że niełatwo wyprowadzić Juno z równowagi. Skończywszy dezynfekcję wyjęła z apteczki bandaż.
- Teraz wstań.
Jareth podniósł się z wysiłkiem i stanął na wyprostowanych nogach.
- Zaciśnij bandaż najmocniej jak możesz – rzucił szorstko – Nie jestem pewny, ale mogli połamać mi żebra. Nie, właściwie to jestem pewny.
- Nie ucz mądrzejszych od siebie.Stój spokojnie i zrób pełen wydech.
Kuratorka szybko, fachowo obandażowała klatkę piersiową swego „pacjenta” i jego ramiona, a potem – już dużo delikatniej - owinęła jego szyję. Na zakończenie przemyła sińce i zadrapania na twarzy Króla. Odgarnąwszy zlepione krwią włosy obejrzała jego uszy, czy nie ucierpiały („Rzeczywiście są spiczaste jak u elfa.” pomyślała Sara „Ładne. Wcześniej ich nie widziałam przez te nastroszone kłaki.”)
- Możesz usiąść. Przydałaby ci się jeszcze kąpiel i zmiana odzieży, ale tym na razie nie możemy Waszej Wysokości służyć.
- Obejdzie się. Sam sobie poradzę, niech tylko odzyskam siły.
I to wszystko, Nie zdobył się nawet na zwykłe „Dziękuję.” Może było to poniżej jego godności? Sara pokręciła głową.
- Mam nadzieję, że będzie to szybko, bo strach na ciebie patrzeć. - powiedziała, dorzucając do ogniska kilka suchych gałęzi. Jareth spojrzał na nią zimno.
- Sama przejrzyj się w lustrze – odciął się – Podróż przez Piaski Czasu nie wpływa dodatnio na niczyją urodę.
Jego głos był nieprzyjemnie kłujący, suchy, niemal obraźliwy. Sara poczuła, że bardzo jej się to nie podoba.
- Szybko wracasz do dawnej arogancji. Zapomniałeś już, w jakim jesteś położeniu?
Wzruszył ramionami.
- Wychodziłem z gorszych tarapatów, i to bez pomocy przemądrzałych smarkul.
To już brzmiało zupełnie inaczej niż oczekiwała. Nie zależało jej na uczuciach Jaretha, ale sama myśl, że wzbudziła miłość tego najniegodziwszego z niegodziwych, mile łechtała jej ego.
- Kiedyś mówiłeś mi zupełnie inne słowa.
- To było kiedyś. – warknął krótko.
- Myślałam, że mnie kochasz.
- Za co miałbym cię kochać? Ośmieszyłaś mnie, zdeptałaś moją dumę, wydarłaś zdobycz. Przez ciebie straciłem dobrą opinię i respekt u poddanych. Moje imię zostało zhańbione. Jestem teraz pośmiewiskiem wśród innych takich jak ja. Jeśli w ogóle zasługujesz na jakieś uczucia z mojej strony, to na pewno nie na takie, o którym mówisz. Powinnaś być zadowolona, że nie wywarłem na tobie pomsty jak należało.
- Właściwie dlaczego tego nie zrobiłeś? - spytał Beetlejuice. Wziął swój ruszcik, odchylił głowę do tyłu jak połykacz mieczy, włożył pręt z kawałkami mięsa do gardła i wyciągnął już pusty.
- Nie mogłem. Zależy mi przecież na zaufaniu Toby'ego, a to jego siostra. Jeśliby się kiedyś dowiedział, że ją skrzywdziłem, jak bym mu to wytłumaczył? Ale przysięgam, że ręce diabelnie mnie świerzbiały, póki się trochę nie uspokoiłem i nabrałem dystansu.
Sara milczała przez chwilę. Słowa Jaretha nie były dla niej miłe, tym bardziej ton jego głosu, w którym dźwięczała pogarda i chłodna nienawiść. Urażało to boleśnie jej miłość własną, niezależnie od tego, co sama myślała o Królu Goblinów.
- Nie sądź czasem, że ja tu jestem bo nie mogłam bez ciebie żyć! – odpysknęła ostro – Gdyby nie Toby, na pewno nie obeszłoby mnie, co się z tobą dzieje. Niechby cię te strzygi nawet zjadły żywcem, nie ruszyłabym palcem w twojej obronie.
Jareth skinął głową z niespodziewanym spokojem.
- No więc to sobie już wyjaśniliśmy – rzekł z pobrzmiewającą w głosie nutą dawnego sarkazmu - Mamy sytuację, określaną jako paradoks rozbitków.
- Hę?
- Wyobraź sobie dwóch rozbitków na bezludnej wyspie. Mogą się nienawidzić ile wlezie, ale tylko współpraca da im szansę na przeżycie. Z nami jest teraz podobnie.
Juno przegarnęła głownie w ognisku.
- Dość tych flirtów, moje gołąbki.- rzekła ironicznie - Teraz wszyscy idziemy spać. Sara jest zmęczona, a i nam przyda się trochę snu. Rozłożę kamienie alarmowe i możemy się kłaść.
- Gdzie? - Spytała Sara gapowato. Juno spojrzała na nią jak na głupią.
- Tu gdzie jesteśmy, a gdzież by. W promieniu wielu mil nie ma żadnego hotelu dla jaśnie pani.
Zdecydowanie sarkazm Kuratorki nie ustępował sarkazmowi Jaretha, ale miała rację. Sara ledwie utrzymywała oczy otwarte. Położyła się na trawie, podkładając rękę pod głowę. Beetlejuice ściągnął marynarkę i okrył ją. Wymamrotała słowo wdzięczności i zasnęła nieomal natychmiast.

wtorek, 7 kwietnia 2015

Rozdział 6: SPOTKANIE

- Stój, Jareth, zwariowałeś?! - ryknęła z wściekłością Juno. Beetlejuice próbował chwycić Króla za rękę, ale spudłował i został odrzucony silnym uderzeniem o dobre dwadzieścia metrów w bok. Fuknął ze złością, podrywając się z ziemi, a z jego głowy wystrzeliły węże. Nie myśląc nad tym, co robi, dziewczyna wyskoczyła naprzód.
- Przestań! - krzyknęła – To ja, Sara Williams! Opanuj się!
- Sara? - wymamrotał, przystając nagle. Jego oszalałe oczy biegały przez chwilę po całej okolicy, nim zatrzymały się wreszcie na dziewczynie.- Sara. Skąd się tu wzięłaś? I to jeszcze w takim towarzystwie...
Spojrzał z obrzydzeniem na Juno i B.J.'a, który klnąc pod nosem poprawiał ubranie.
- Ktoś musiał ją przeprowadzić przez Piaski Czasu – warknęła Kuratorka – Wracajmy do ogniska, póki nie zgasło. Zimno tu jak cholera.
Jareth posłusznie ruszył za starszą damą i opadł bezsilnie na trawę obok żarzących się głowni. W świetle ogniska prezentował się po prostu fatalnie - nie zostało w nim prawie nic z eleganckiego, dumnego demona którego Sara tak dobrze pamiętała. Jego ubranie wisiało w zakrwawionych strzępach, szyję, ramiona i pierś pokrywały głębokie rany, sprawiające wrażenie śladów po wilczych kłach. Krew zlepiała również długie, jasne włosy, jeszcze dłuższe niż pamiętała, kiedyś lśniące jak metal, teraz szorstkie i matowe.
- Wyglądasz jak szmata do podłogi. I to taka mocno zużyta.- stwierdziła ze złośliwą satysfakcją. Rzucił jej krótkie spojrzenie swych różnobarwnych oczu.
- Mam propozycję: posiedź przez jeden dzień w lochu jako więzień strzyg, a będziesz wyglądać dużo gorzej. Gwarantuję.
- Uwierz mu, mała, to nie był dla niego piknik – Juno przyjrzała się prowizorycznemu rusztowi – Nasza kolacja gotowa. Przez tę szarpaninę przypiekła się trochę za bardzo z jednej strony, ale to już trudno.
Zaczęła ostrożnie zdejmować kawałki mięsa z prętów i układać je na liściach. Jeden podsunęła Jarethowi, ale ten potrząsnął głową.
- Nie jestem głodny.
- Wiem, stary, czego ci trzeba! – rozpromienił się B.J., i wyciągnął z wewnętrznej kieszeni swej marynarki płaską flaszkę z zakrętką w kształcie kieliszka. Odkręcił ją i nalał do środka przejrzystego płynu, a potem podał naczyńko Królowi Goblinów – Chlapnij sobie, należy ci się po tych wszystkich przejściach. To oryginalny rosyjski bimber, pędzony przez Gruzinów na pograniczu Czeczenii. Daje kopa, że łeb odpada. No to siup.
Udał, że głowa spada mu z karku i roześmiał się z własnej błazenady. Stuknął otwartą flaszką o napełnioną nakrętkę w dłoni Króla Goblinów, a potem pociągnął z niej solidny łyk. Jareth wypił swój alkohol jednym haustem i zwrócił B.J.'owi nakrętkę.
- Rzeczywiście mocne. Nie wiem, czy oryginalne, ale mogłoby hobgoblina zwalić z nóg.
Sara jadła podane jej kawałki pieczonej kury, zastanawiając się jednocześnie,co właściwie czuje teraz, gdy groźny mag jest tak blisko. Nie mogła rozeznać się we własnych uczuciach. Z jednej strony wciąż była na niego wściekła i nie współczuła mu ani trochę – z drugiej znów odczuła, tylko dużo silniej, ten magnetyzm który kiedyś nieomal ją oczarował. To było niezwykle dziwne. I raczej niepożądane.
Juno skończyła jeść, opłukała ręce w strumieniu i zapaliła papierosa.
- No dobra – powiedziała – Teraz zdejmuj te łachy. Trzeba zająć się twymi ranami.
- Obejdzie się.- burknął Jareth. Siedział, obejmując smukłymi rękami podciągnięte pod brodę kolana i po kociemu mrużył oczy przed światłem płomieni. Starsza pani popatrzyła na niego surowo.
- Słuchaj no, cholerny uparty gnojku, te rany trzeba oczyścić i dobrze o tym wiesz. Nie zgrywaj przede mną twardziela. Ja nie jestem jedną z twych elfic i radzę ci mnie nie wkurzać, jeśli jeszcze kiedykolwiek chcesz zobaczyć swój zafajdany zamek.
Przekręciła dłoń skomplikowanym ruchem i schwyciła spadającą z powietrza skórzaną saszetkę, ozdobioną czerwonym krzyżem. Potem lekko dźgnęła Jaretha wskazującym palcem w pierś.
- Teraz siedź spokojnie, bo jak się ruszysz, dam ci z liścia w to spiczaste ucho, aż wszystkie gwiazdy zobaczysz.

niedziela, 5 kwietnia 2015

Rozdział 5: W KRÓLESTWIE GOBLINÓW


Bioegzorcysta nadął się jak balon, następnie sflaczał i ponownie przyjął ludzką postać.
- Żadnej zabawy z tobą.
- Czy mogę o coś spytać? - Sara szła obok Juno, starając się nie wdychać dymu, którym ta dmuchała - Kto właściwie napadł na Jaretha? Wiecie coś o tym?
- Wiemy - odparła Kuratorka - Zaatakował go Ellerkon, zwany Władcą Olch. Spodobało mu się Królestwo Goblinów i postanowił je zagarnąć dla siebie. A że miał ze sobą wojsko złożone ze strzyg, zdobył miasto bez trudu. A potem zamek. Jednego tylko nie udało mu się do tej pory znaleźć, sekretnej komnaty Jaretha. Chce ją dostać, razem z zawartością.
- To takie ważne?
- Masz! - wtrącił się zgrzytliwie Beetlejuice - Tam są wszystkie sekrety Jaretha, jego księgi i artefakty. Dla maga to prawdziwy skarb, a i Ellerkon tym nie pogardzi. Szczególnie że jest tam też korona, ułatwiająca władanie mocami Labiryntu. Zachował więc Króla przy życiu, by wydusić z niego lokalizację komnaty... ale jak dotąd nie bardzo mu idzie. Jareth nie daje się złamać i nie boi się strzyg, choć może powinien. Wyglądają o, tak.
Zamienił się w odrażającą, chudą istotę, przypominającą człowieka o nienormalnie długich paznokciach i zębach jak u szczupaka. Trzepnięty przez Juno po karku wrócił pokornie do swej zwykłej postaci.
- Ten Ellerkon też taki ładny? - spytała Sara, uśmiechając się mimowolnie. Bioegzorcysta zaczynał ją bawić, mimo że gdy na nią patrzył, miała wrażenie że jego oczy są dwoma liżącymi ją językami.
Juno potrząsnęła głową.
- Nie, on jest zupełnie inny. Wygląda jak człowiek, który ma skórę z kory i włosy niczym jesienne trawy, nie jest jednak człowiekiem, tylko czymś pomiędzy sylfem a demonem. Jego okrucieństwo nie zna granic, a moc jest ogromna.
- Do tego lubi kobietki.- dorzucił B.J.
- Tobie to jedno w głowie.
Młoda dziewczyna umilkła i zamyśliła się. W kontekście tego, co już wiedziała, cała wyprawa wydała się jej jednym wielkim wariactwem. Nie mogła uwierzyć, ze przystała na nią, nie znając wszystkich realiów. Z drugiej strony, czy miała inne wyjście?
- Możemy odpocząć? - spytała, gdy doszli do lasu - Nogi mnie już bolą.
- Oczywiście - zgodziła się Juno - B.J., zdobądź coś na kolację, a ja rozpalę ognisko. Spędzimy tu noc.
- To bezpieczne? - spytała Sara z powątpiewaniem. Las nie wyglądał przyjaźnie.
- Mam przy sobie kilka kamieni alarmowych. Podniosą wrzask, gdyby ktoś się do nas zbliżył.- Kuratorka ułożyła gałęzie i podłożyła pod nie zapalony kawałek papieru, a nad tą konstrukcją ustawiła coś w rodzaju rusztu z gałęzi. Beetlejuice wynurzył się spomiędzy drzew, machając radośnie martwą kurą, trzymaną za łeb.
- Biedactwo.- wyrwało się Sarze.
- Zawsze fascynowało mnie, że śmiertelnicy nie rozumieją podstawowych praw przyrody - Juno wprawnie oskubała kurę i pokroiła ją na kawałki wziętym nie wiadomo skąd nożem - Wszyscy umierają, tyle że kura nie zdaje sobie sprawy ze swej śmiertelności. - Nabiła kawałki na mięsa na patyki i położyła na ruszcie nad ogniskiem.
- A na dodatek jest smaczna. - Beetlejuice drgnął i nadstawił ucho - Cicho! Ktoś tu jest.
Skoczył w krzaki. Po długiej chwili usłyszały obie jego wrzask:
- To on, chodźcie tu!
Nie zastanawiając się nawet, o kim bioegzorcysta mówi, zostawiły ognisko i skoczyły w krzaki. Biegły kierując się "na słuch", póki nie wpadły na polanę wśród drzew. Sara zahamowała ostro piętami.
- Jareth! - krzyknęła. Poznała go natychmiast, choć wyglądał po prostu strasznie, a jego oczy, pełne obłędu, nie poznawały nikogo.
- Tylko podejdźcie.- wycedził, tocząc wokoło spojrzeniem, jakby spodziewał się całej armii. Zastygli, nie wiedząc, co robić.
- Cofnijcie się, bo was pozabijam!

czwartek, 2 kwietnia 2015

Rozdział 4: GRANICA

- Co za okropne miejsce.- powiedziała ze wstrętem.
- To akurat drobiazg, kochaniutka - zaskrzeczał Beetlejuice - Najgorsze jest to, co pod piaskiem. Lepiej się pospieszmy.
Machnął ręką i pod stopami Sary rozwinęła się wąska wstęga ciemnoczerwonego dywanu, którego koniec ginął gdzieś w oddali.
- Nie schodź na piasek, moja śliczna. W ogóle go nie dotykaj. A gdyby pojawił się jakiś robal, nie zacznij czasem uciekać. Póki będziesz miała stopy na chodniku, jesteś bezpieczna.
- Jaki robal? - zaniepokoiła się Sara. Zaczęła ostrożnie iść. Chodnik był tak wąski, że musiała bardzo uważać, żeby nie zboczyć na zdradliwe piaski.
Jej przewodnik wskazał ręką na rosnącą w pobliżu wydmę, niczym nadymający się bąbel z piachu. Po chwili wystrzelił z niego wijący się kształt, przypominający gigantyczną dżdżownicę. Ogromny pysk znalazł się tuż nad Sarą. Dziewczyna omal nie zeskoczyła z dywanu widząc, jak z otwartej paszczy wysuwa się druga, daleko mniejsza, ale uzbrojona w dwa rzędy ostrych jak brzytwa zębów. W ostatniej chwili Beetlejuice chwycił ją pazurzastą łapą za ramię.
- Co ja ci powiedziałem?
Robal przeskoczył płynnym ruchem nad ich głowami i zniknął w piasku po drugiej stronie, zanurzając się w nim jakby to była woda.
- Co to za paskuda?
- Mówiłem, robal. Konkretnie piachorobal. Lubi młode ciałka prawie tak samo, jak ja.
Beetlejuice roześmiał się, jakby to był dobry żart. Dziewczyna wcale nie uważała, aby to było śmieszne. Gorące i suche powietrze pustyni dusiło ją, w gardle drapały drobiny kurzu i miała do tego wrażenie, że jej skóra wysycha w przyspieszonym tempie na pergamin. Szczęśliwie droga nie trwała zbyt długo. Czerwony chodnik kończył się przed ścianą mgły - a na jego końcu stała starsza, krępa kobieta w żółtobrązowej garsonce i z papierosem w ustach. Na jej widok Beetlejuice zatrzymał się gwałtownie i w wyraźny sposób zmalał.
- Oooo, cześć, Juno.- pisnął na wysokiej nucie. Kobieta wyjęła papierosa z ust i zmierzyła bioegzorcystę surowym spojrzeniem.
- Co ty wyprawiasz? - spytała ostro - Znowu chcesz zostać zesłany?
- Raczej nie, szefowo... Zostałem poproszony o zaprowadzenie tej czarującej damy do Królestwa Goblinów. No przecież nie mogłem odmówić młodemu księciu, prawda?
- Co to za osoba? - spytała Sara marszcząc czoło.
- Kuratorka z Biura Umarłych - odparł Beetlejuice ponuro
- Prawdą jest, ze sprowadziłeś żywego na pustynię Piasków Czasu.- Juno strzepnęła popiół z papierosa i spojrzała na Sarę - Co ci przyszło do głowy, dziewczyno?
Sara jąkając się opowiedziała jej cała historię. Kobieta słuchała, kiwając głową, aż wreszcie orzekła:
- Tak to co innego. Skoro w grę wchodzi życie śmiertelnika, mój były asystent miał prawo nagiąć zasady.
Rzuciła niedopałek i przydeptała go obcasem.
- Chodźcie - rzuciła, odwracając się - Potowarzyszę wam. Przypilnuję tego gagatka, żeby nie narobił kramu, bo jego wystarczy spuścić z oczu, żeby było jakieś nieszczęście.
Sara - nie bez obawy - poszła za przykładem Starszej damy i zeskoczyła z chodnika prosto w mgłę.
Po drugiej stronie szarej ściany rozpościerał się widok, który już znała - pełna posępnego uroku Kraina Goblinów. Rozejrzała się. W którą stronę powinna iść? Przedtem Jareth zostawił ją pod murami swego Labiryntu, teraz znajdowała się w miejscu, którego wtedy nie widziała, przypominającym sawannę.
- W którą stronę mam się udać? - spytała bezradnie.
- Najpierw musimy dojść do lasu - odparła Juno, wskazując papierosem na odległą linię drzew - Nie martw się, poprowadzimy cię.
- Jak rasowe psy przewodniki.- Beetlejuice zmienił się nagle w pasiastego jak zebra, kudłatego wilczura i zaczął łasić się do Sary.
- Paszoł ty won! - odegnała go Juno - Żadnych macanek ani łapanek, bo pożałujesz.



-