Zamyślenie

Zamyślenie
----

środa, 17 czerwca 2015

EPILOG

Siedem miesięcy później.
Pielęgniarka pochyliła się nad wyczerpaną pacjentką. Leżąca na szpitalnym łóżku młoda kobieta miała długie, czarne włosy i zielone oczy, wielkie w wychudzonej twarzy.
– Dzieciątko jest głodne.
– Zabierz ją.- mruknęła pacjentka – Nie mam zamiaru jej karmić.
– Dlaczego? To takie śliczne, zdrowe dziecko. W ogóle nie znać że wcześniak. Proszę dać szansę jej i sobie.
– Powiedziałam, zabierz ją! – młoda matka odepchnęła kobietę w białym fartuchu – Nie chciałam tego dziecka i nie mam zamiaru zajmować się nim.
Pielęgniarka popatrzyła na noworodka i spróbowała jeszcze raz.
– Nie rozumiem. Przecież wystarczy raz spojrzeć na maleńką, żeby się w niej zakochać. Ma jasne włoski i takie piękne, choć niespotykane oczka, prawe niebieskie, a lewe piwne. To po tatusiu?
Wymęczona porodem pacjentka poderwała się z poduszek.
- Nie wiem! Rozumiesz, idiotko w czepku?! Ktoś wdarł się do mieszkania moich rodziców, gdy pilnowałam chorego brata, ogłuszył mnie i porwał. Więził mnie i gwałcił Bóg wie jak długo! Nie wiem nawet, jak wyglądał, bo nic nie pamiętam i nie chcę tego wiedzieć! Nie mam bladego pojęcia, dlaczego nie zdecydowałam się na usunięcie ciąży. Proszę natychmiast zabrać ode mnie tego bękarta, póki nie skręciłam mu karku! – Ponownie opadła na łóżko i obróciła się twarzą do ściany – Nienawidzę tego dzieciaka. Chciałabym, żeby przyszły gobliny i zabrały go, natychmiast.

Porodówka powoli zasypiała. Tym razem żadna z pacjentek nie sygnalizowała bólów porodowych, zapowiadała się więc spokojna noc. Pielęgniarka na oddziale noworodkowym wypełniała właśnie raporty, gdy na dworze rozszalała się burza, a w okno uderzył gwałtowny podmuch wiatru. Otworzyło się z trzaskiem i do pomieszczenia wleciała wielka, biała jak śnieg sowa. Pielęgniarka zerwała się z krzesła, ale sowy już nie było. Przed zapracowaną kobietą w pomiętym mundurku stanął szczupły, uderzająco piękny mężczyzna o długich, dziwacznie uczesanych jasnoblond włosach. Miał na sobie koszulę barwy ecru, obcisłe spodnie, buty z cholewami sięgającymi aż za kolana, długie rękawiczki i czarny płaszcz z wysokim kołnierzem. Pielęgniarka oniemiała, ale nim zdążyła jakoś zareagować, przybysz uśmiechnął się zniewalająco, podszedł i lekko dmuchnął jej w twarz. Kobieta poczuła zapach świeżo skoszonej trawy i polnych kwiatów. Jej głowa jej opadła, porażona niespodziewaną sennością. Intruz chwycił ją za ramiona, gdy zaczęła osuwać się na podłogę i ułożył na skórzanej kozetce. W dyżurce rozległo się spokojne, miarowe chrapanie.
Mężczyzna przeszedł bezszelestnie przez salę, gdzie w łóżeczkach leżało rzędem dwadzieścia siedem śpiących noworodków i wszedł do OIOMu,. Stało tam kilkanaście monitorowanych inkubatorów. Otworzył jeden z nich. Urodzona przed kilkoma godzinami dziewczynka zamrugała oczkami i skrzywiła się.
– Ciiii, nie płaczemy. – mężczyzna dotknął wskazującym palcem maleńkich ust dziecka – Wszystko w porządku, moja ty bezcenna. Zaraz będziemy w domu.
Wziął delikatnie noworodka na ręce, owinął połą płaszcza i zniknął razem z nim, jakby go nigdy nie było.

niedziela, 14 czerwca 2015

Rozdział 31: DUSZA

Merlin siedział przy stole, jedząc spóźnione śniadanie, gdy otworzyły się drzwi i wszedł jego przyjaciel. Usiadł naprzeciwko druida i zakrył twarz dłońmi, opierając łokcie o rzeźbiony blat.
– Zrobiłeś, co było trzeba. – odezwał się szorstko Merlin – Weź się teraz w garść i zjedz coś.
– Nie jestem głodny.
– Więc jedynie weź się w garść.
Jareth opuścił ręce. Jego twarz wciąż była przerażająco blada, rysy wyostrzone, jak u kogoś ciężko chorego.
– Zostawiłem ją w starym domu na poboczu. – powiedział ochrypłym głosem – Wybiłem okno i zrujnowałem pokój. Podarłem na niej ubranie, potem zadzwoniłem na policję i podałem lokalizację. Nikt nie powinien nic podejrzewać.
– Jeśli zacznie bredzić o goblinach i Podziemiu, może być kłopot.
– Nie zacznie. Gdy odzyska przytomność, nie będzie nic pamiętać. Ani Labiryntu, ani nawet... mnie.
Merlin opuścił rękę z niedojedzonym kawałkiem chleba i popatrzył uważnie na Jaretha.
- Toby się nie wygada?
- Na pewno nie. To mądre dziecko.
– Dobrze zrobiłeś. To chyba pierwszy niesamolubny uczynek w twoim życiu, jakkolwiek długo ono trwa.
Król Goblinów pokręcił wolno głową.
– Dlaczego to tak boli? – szepnął – Tak strasznie boli.
Dotknął dłonią piersi, jak wtedy gdy pulsowała tam złota igła, wbita w jego serce przez zdradzieckiego karła. Druid nalał sobie wina.
– Dla was, Fae, miłość i seks to tylko gra, niczym wasze tańce w blasku księżyca.- powiedział - Cieszy was, tak jak dziecko cieszy zrywanie kwiatów i zbieranie muszelek na plaży. Tacy jesteście, życie, a nawet śmierć, jest dla was zabawą. Kochacie śpiew, taniec i wszystko, co piękne, a śmiertelnikom dokuczacie, bo was to bawi. Tobie zamarzyło się coś więcej. Zachciało ci się posmakować słodyczy zarezerwowanej dla śmiertelników, będącej rekompensatą za ich krótkie, pełne cierpienia życie. Pewnego dnia bogom zrobiło się wstyd, że ludziom przypadł w udziale tylko ból i na osłodę dali im radość niedostępną innym istotom, niewysłowione szczęście łączące dwie dusze i rozkosz przepajającą każdą cząstkę ich ciał, kiedy... Byłeś o to zwyczajnie zazdrosny. Obserwowałeś ich, podglądałeś bezwstydnie kochające się pary za pośrednictwem swych kryształów i w końcu postanowiłeś zdobyć to dla siebie. A że Fae zawsze spełniają swe kaprysy, to po wielu latach, może nawet wielu setkach lat poszukiwań i eksperymentów zrozumiałeś, że aby naprawdę poczuć to, co śmiertelnicy, musisz znaleźć najpierw prawdziwą miłość. No i znalazłeś na swe nieszczęście. Musiałeś co prawda pić jej krew, żeby czuć to, co ona i poznać prawdziwą rozkosz zmysłowego spełnienia, ale udało ci się. Wychyliłeś do dna kielich przeznaczony wyłącznie dla ludzi, upajając się jego słodyczą i nie spodziewałeś się nawet, że będzie to miało to swoją cenę. Że pewnego dnia będziesz też musiał skosztować goryczy śmiertelników.
Jareth słuchał go, nie próbując zaprzeczać ani o nic pytać. Od dłuższego czasu czuł wilgoć na policzkach i miał wrażenie, że widzi coraz gorzej. Merlin obserwował go z chłodnym współczuciem. Znali się od piętnastego wieku, a jeszcze nigdy nie widział go w takim stanie: załamanego i co gorsza zrezygnowanego.
– Jeśli cię to pocieszy – podjął po chwili – to coś jednak na tym zyskałeś. Jako pierwszy Fae w historii świata zaznałeś prawdziwej, ludzkiej, wzajemnej miłości, a jest ona omalże największą siłą sprawczą, która istnieje.
Król Goblinów otarł policzek i ze zdumieniem obejrzał mokrą dłoń.
– Co mi jest? – szepnął.
– Płaczesz. – wyjaśnił mu beznamiętnie Merlin - Nie wiem, gratulować ci czy współczuć, bo to oznacza, że zbliżyłeś się do ludzi bardziej niż jakikolwiek Fae.
Podał mu przez stół napełniony puchar.
– Napij się wina. Dobrze ci zrobi, jest mocne. To „Elfickie srebrzyste”.
Jareth nie zareagował. Patrzył na druida tak, jakby go nie widział, jego dwubarwne oczy były teraz matowe i bez blasku.
– Czy moje serce przestanie boleć? – spytał po dłuższej chwili. Merlin potrząsnął głową.
– Na razie nie. Ale nauczysz się z tym żyć. I kiedyś, może nawet już niedługo, spostrzeżesz że słońce nadal jest słońcem, wiosna pachnie kwiatami, a piękne kobiety mają gorące ciała. Nie będzie to zdrada wobec Sary, a jedynie powrót do życia. Póki co, pozwól sobie na żałobę. Płacz, skoro się nauczyłeś, to przyniesie ci ulgę. Krzycz, jeśli musisz. Szybciej wyrzucisz z siebie stres. Możesz się też upić, aż padniesz nieprzytomny. Jutro będziesz miał ciężkiego kaca, a kiedy wymiotuje się cały dzień, naprawdę nie da się myśleć o złamanym sercu. Jednak cokolwiek zrobisz, pamiętaj, że postąpiłeś słusznie.

Niełatwo byłoby powiedzieć, czy słowa Merlina przyniosły Jarethowi jakąś ulgę. W każdym razie okazały się prawdziwe. Po wielu tygodniach cierpienia ból zelżał na tyle, że Król Goblinów mógł ponownie zająć się sprawami swego królestwa. Znów wieczorami rozbrzmiewał z północnej wieży jego śpiew, któremu wtórował dźwięk niewidzialnych instrumentów, tak jakby nic się nie zmieniło. Tyle tylko, że w złocistym głosie Jaretha pojawiła się ledwie dostrzegalna nuta łagodnego smutku, której wcześniej nie było i została już na zawsze.
Ale gobliny i tak były zbyt głupiutkie, żeby to zauważyć.

czwartek, 11 czerwca 2015

Rozdział 30: CZAS NA ROZSTANIE

Król Goblinów zmaterializował się w sali tronowej tak gwałtownie, że wskutek impulsu magicznego pękły w niej wszystkie lustra, dwaj wartownicy runęli na podłogę, a śpiący pod sufitem sęp stracił połowę piór w ogonie.
– Wasza Wysokość....
– Gdzie jest Sara?! – krzyknął Jareth. Wartownicy patrzyli na niego okrągłymi oczami, nic nie rozumiejąc. Nim zdążyli zdobyć się na jakąś odpowiedź, do sali wpadł blady i wyraźnie zdenerwowany Merlin.
– Jesteś już? Wiedziałem że ją usłyszysz.
Jareth rzucił się na druida i potrząsnął nim brutalnie.
– Gdzie Sara?!
– W swojej komnacie. Słuchaj, ja... zrobiłem co mogłem...
– Co ty wygadujesz? Co się stało?!
Merlin chwycił go mocno za nadgarstki.
– Opanuj się. Nie wiem, co się stało. Przysięgam. Sam nic z tego nie rozumiem. Ona po prostu przestała oddychać i było po wszystkim!
Król Goblinów wyrwał mu się i znów zniknął. Czarodziej westchnął i pobiegł na górę w normalny sposób, schodami. Dobrze wiedział, co zobaczy.
W urządzonej dla Sary komnacie Jareth pochylał się nad łóżkiem dziewczyny i obejmując palcami jej skronie próbował wyczuć choć iskrę życia. Z jego ust płynęły bezładne słowa rozpaczy i nielogicznej nadziei. Merlin pokręcił głową ze współczuciem.
– Już próbowałem wszystkiego, co tylko możliwe. – powiedział – Blokowałem jej ostatni krzyk tak długo jak tylko mogłem, by do ciebie nie dopłynął, póki tylko miałem nadzieję że coś jednak zrobię, ale w pewnym momencie musiałem się poddać. Śmiertelnicy łatwo umierają, przyjacielu. Nie zmienisz tego.
Jareth spojrzał na niego i druid przez chwilę poczuł mrowiący lęk. Nie widział jeszcze żadnego Fae w takim stanie i obawiał się, że wszystko skrupi się na nim, ale Król Goblinów chyba go nawet nie dostrzegał. Jego dwubarwne oczy były ślepe z żalu, twarz poszarzała i zapadnięta.
– Nie... Nie poddam się! – krzyknął. Potem chwycił ciało Sary w ramiona i znikł sprzed oczu Merlina.
Tym razem zmaterializował się na najwyższej wieży swego zamku, na dachu na który nie było żadnego wejścia. Zwykle chował się tutaj, gdy chciał by wszyscy dali mu święty spokój, ale teraz chodziło o coś zupełnie innego. Ostrożnie położył Sarę na kamiennych płytach i krzyknął, unosząc głowę ku niebu:
– Juno! Juno! Juno!

Kuratorka zjawiła się, ledwie przebrzmiało trzecie powtórzenie jej imienia.
- Przyprowadź mi ją! - zaskowyczał Jareth na widok starszej pani – Ja nie mogę jej znowu stracić! Oddaj mi Sarę, Juno!
Kuratorka przyklękła obok i ujęła jego głowę w obie ręce.
- Uspokój się. – powiedziała z naciskiem – Nawet gdybym bardzo chciała, nie mogę tego zrobić, bo Sary nie ma w Krainie Zmarłych, wiedziałabym o tym.
- Jak to, nie ma jej tam?
- Nie ma, bo ona nie umarła. Nie w ścisłym tego słowa znaczenia, choć chyba ktoś chciał do tego doprowadzić. Jej dusza jest teraz zagubiona między Podziemiem a Naziemiem. Jeśli chcesz, żeby wróciła do ciała, musisz zanieść dziewczynę do podsłonecznego świata, z którego pochodzi. Wtedy jej dusza sama znajdzie właściwą drogę.
Król Goblinów patrzył na starszą damę szeroko rozwartymi oczami, do których powoli wracała nadzieja.
- I potem będę mógł ją stamtąd zabrać?
Juno westchnęła.
- Technicznie rzecz biorąc, tak. Jednak nie radziłabym.
- Dlaczego? Ja ją kocham!
- Właśnie dlatego. Jak myślisz, czyja to robota?
Jareth pobladł jeszcze bardziej niż dotąd. Jego i tak bardzo jasna skóra stała się niemal przezroczysta, na skroniach wystąpił wyraźnie widoczny wzór niebieskawych żył
- Azhrarn! To jego zemsta za moje nieposłuszeństwo...
Juno stanowczo zamknęła mu usta dłonią.
- Milcz, zanim powiesz coś takiego, co da mu pretekst do wymyślenia ci następnej kary. Czyżbyś zapomniał o losie Besuneh, zwanej Miodowym Skarbem, która ośmieliła się przeklinać Księcia Demonów? Pamiętaj, twój mentor doskonale wie, gdzie uderzyć by najbardziej bolało i nie zawaha się.
Jareth zmilczał posłusznie, choć widać było, że kosztuje go to wiele wysiłku. Spojrzał na nieruchomą Sarę.
- A więc muszę...
- Tak. – Juno pogłaskała go otwartą dłonią po nastroszonych włosach, jakby był małym chłopcem – Jeśli naprawdę ją kochasz i nie chcesz, by działa się jej krzywda, oddaj Sarę jej światu. Pozwól jej żyć i starzeć się w spokoju, jak każdej ludzkiej istocie. Niech ci wystarczy ten mały cud, że jej dusza, opuszczając śmiertelną powłokę, wybrała niewłaściwą drogę i dzięki temu Sara może powrócić do życia, jeśli tylko ponownie przekroczy granicę światów.
Król Goblinów zdusił w sobie coś, co podejrzanie przypominało szloch. Po chwili skinął głową i ponownie wziął ciało dziewczyny na ręce. Owinął je płaszczem i wyszeptał słowa otwierające przejście. Wokoło rozszalał się wicher i wszystko pociemniało jak podczas burzowej nocy, bo przejście z Podziemia do Naziemia wymaga zawsze silnego wiru magii. Jareth rzucił Kuratorce pożegnalne spojrzenie i wkroczył w otwarty portal.
- Niech cię bogowie błogosławią, synku.- szepnęła Juno, gdy znikł sprzed jej oczu i miała już pewność, że nie może jej usłyszeć.

poniedziałek, 8 czerwca 2015

Rozdział 29: INSPEKCJA

Przyprowadzony przez Ivora oddział kończył właśnie śniadanie, gdy weszli do mesy przewidzianej dla strażników. Elfy o eterycznej urodzie, czarnowłose, smagłe orki i ludzie siedzieli ramię w ramię, dojadając wielkie porcje kaszy ze skwarkami.
– Wstać! – zakomenderował wysoki mężczyzna z ciemnymi włosami, spiętymi z tyłu w kitkę. Wszyscy zerwali się od stołu.
– Spocznij. Jak będziecie tak przerywać posiłki, to nabawicie się niestrawności. – Jareth uśmiechnął się pobłażliwie – Jesteście podobno ochotnikami do królewskiej gwardii?
– Tak jest, Wasza Wysokość! Ja nazywam się Trevor, a to są Likaros, Milva, Gernald, Vors...
Wymienił jednym tchem siedemnaście imion, wskazując po kolei na swych towarzyszy, którzy potwierdzali swą tożsamość skinięciem głowy.
– Widzę, Trevor, że już poczułeś się kapitanem gwardii. – powiedział Jareth, gdy prezentacja dobiegła końca – Nie mam zresztą nic przeciwko temu. Chcę tylko, żebyście uświadomili sobie jedno. Przybyliście do mojego królestwa w poszukiwaniu wolności i bezpieczeństwa. Zostając gwardzistami rezygnujecie z jednego i z drugiego. Czy to wam pasuje? Jeśli ktoś się teraz wycofa, nie będę miał mu tego za złe, potem nie będzie to już możliwe. Przysięga wojskowa zobowiązuje.
Jedna z elfickich wojowniczek, śliczna dziewczyna o krótko obciętych jasnych lokach, wysunęła się naprzód.
– Gdybyśmy tego nie rozważyli, nie byłoby nas tutaj. Jesteśmy zdecydowani i nie zmienimy zdania, Wasza Wysokość. Proszę uważać nas za swoją własność, tak samo jak wszystkich tych, którzy się zgłosili.
– Ojojoj, i po co te wielkie słowa? – Jareth przeszedł się po mesie, lustrując uważnie przyszłych gwardzistów – Czeka was dużo pracy. Przede wszystkim treningi, a poza tym zabiegi uodparniające na większość zaklęć magii bojowej. Dziś jeszcze poślę po szkoleniowców, uodparnianiem zajmie się Merlin. Widzę, że wśród was są ludzie, elfy i orki, a także mężczyźni i kobiety zapowiadam więc, że nie będę tolerował żadnych tarć na tle uprzedzeń. Nie mam nic przeciwko ksenofobii i seksizmowi, to czasem nawet zdrowe odruchy, ale nie wtedy gdy trzeba razem pracować. Macie być jedną rodziną, chcecie czy nie. Kto się z tego wyłamie, zostanie karnie wydalony ze służby, a raczej nie chcecie wiedzieć, co to znaczy w moim wykonaniu. Nie jestem zainteresowany „nabywaniem was na własność” i nikogo nie zmuszam do służby na zamku, ale gdy ktoś już tego chce, musi być przygotowany na to, że jako władca królestwa będę dla was wymagającym pracodawcą. Rozumiecie to?
– Tak jest.- padła niemal jednogłośna odpowiedź. Gwardziści stanęli na baczność, zakładając ręce za plecy i wyskandowali chórem – Przysięgamy służyć wiernie i w potrzebie oddać życie!
– Co do mnie, możecie to sobie darować, ale jeśli chodzi o moją królową – Jareth objął Sarę ramieniem – to za nią każde z was jest osobiście odpowiedzialne, rozumiecie? W razie bezpośredniego zagrożenia najpierw ratujecie ją, dopiero potem myślicie o reszcie, nie wyłączając mnie. Czy to jasne?
– Tak jest!
Król Goblinów nie zauważył, że na jego słowa czarne oczy orka Parisha błysnęły przez moment ponurą czerwienią ognia, pozbawionego choćby odrobiny ciepła właściwego temu żywiołowi. Gdy spojrzał w jego kierunku, ork wyglądał już zupełnie zwyczajnie.


Doroczna inspekcja wysuniętych placówek to nudny obowiązek króla. Jareth nie chciał obarczać nim Sary, szczególnie że dziewczyna potknęła się ostatnio na schodach i paskudnie zwichnęła nogę. Merlin próbował jej pomóc ale ku jego zdumieniu uraz okazał się oporny na magiczne działania.
- Pewnie to dlatego, że w XX’tym wieku mało kto wierzy w czary. – powiedział – A może współżycie z tobą jakoś ją uodporniło. W końcu nikt jeszcze nie zbadał, jak wpływa na ludzką istotę życie u boku Fae.
Dlatego właśnie Jareth postanowił, że Sara zostanie w zamku na te kilka dni, poprosił jedynie Ivora, żeby się nią zaopiekował. Młody elf bardzo zaprzyjaźnił się z Sarą i chętnie się zgodził, choć jego obecność nie była tak naprawdę niezbędna – w końcu w zamku rezydowała teraz gwardia, złożona głównie z ludzi, a i gobliny bardzo polubiły nową „Lady”. Król był jednak dużo spokojniejszy, zostawiając przy boku narzeczonej prawdziwie zaufaną osobę. Najchętniej sam by przy niej został, ale z posterunków dochodziły niepokojące wieści i koniecznie musiał je sprawdzić. Wolał nie ryzykować, że zaskoczy go nowa wojna, szczególnie teraz, gdy miał tyle do stracenia.
Wysuniętych posterunków było dokładnie trzynaście – tyle, ile wynosiła święta liczba Labiryntu.. Strzegły królestwa przed niespodziewaną inwazją, ale w przypadku Ellerkona i jego armii strzyg zawiodły. Władca Olch był zbyt silnym magiem, by można było przewidzieć, co zrobi i umiał otworzyć przejście dla siebie w każdym miejscu. Co innego trolle, elfy czy południowi Sidhowie. Królestwo goblinów było niewielkie i otoczone przez nieprzyjaznych sąsiadów. To że do tej pory pozostawało niezawisłe, stanowiło wyłączną zasługę Jaretha i jego biegłości we władaniu magią. W razie potrzeby umiał obudzić obrońców swego państwa z kamieni. Powstałych dzięki jego zaklęciom garguli bali się wszyscy. Niewrażliwe na ciosy, z grubsza człekokształtne twory mogły zmiażdżyć całe armie i nie istniała jak dotąd broń przeciwko nim. Jedyną ich wadą był ograniczony czas aktywności, tak że nie można było obsadzić nimi granic. Rolą obserwatorów w wysuniętych placówkach było więc wypatrywanie zagrożenia i stała gotowość, by powiadomić swego króla. Oddziały złożone z goblinów właściwych stanowiły dodatkowe zabezpieczenie. Niedobitki armii Wielkiego Goblina czuły się całkowicie usatysfakcjonowane swoją pozycją, którą zawdzięczały nowemu królowi. Co prawda nieraz podczas wieczorów przy ognisku roztrząsały skrupulatnie, jakim cudem smukły i delikatny z wyglądu Fae zdołał pokonać ich władcę podczas brutalnej walki wręcz, ale w ich głosach brzmiał wtedy niekwestionowany szacunek. Brutalne i prymitywne stworzenia miały swój własny kodeks honorowy, a jednym z jego punktów było posłuszeństwo swemu władcy. Moce magiczne Jaretha budziły w nich taki sam respekt jak i zręczność, z którą pokonał ich byłego przywódcę, mógł więc być mniej więcej pewny ich wierności. Niezapowiedziane inspekcje zastawały zazwyczaj wszystko we względnym porządku, co najwyżej dowiadywał się, że załoga danego posterunku wdała się w nieplanowaną utarczkę z pogranicznikami „drugiej strony”. Tego rodzaju małe bitwy były traktowane jako znakomita rozrywka, a Król Goblinów – za przykładem władców ościennych państw – udawał dla świętego spokoju, że o niczym nie wie.
Tym razem dowódcy posterunków mogli zauważyć, że Jareth, zazwyczaj awanturujący się o byle co i wymyślający im od ostatnich w płynnym goblińskim rodem ze Śródziemia, jest myślami zupełnie gdzie indziej. Dotarły do nich co prawda plotki o najeździe Ellerkona i związanych z tym problemów w stolicy, jednak wiedzieli już, że Władca Olch został już przepędzony i wszystko wróciło do normy. Tymczasem Jareth ledwie zainteresował się przedstawianymi mu raportami. Był wyraźnie niespokojny, i to w sposób zupełnie do niego niepodobny. Zauważył to już dowódca posterunku nr 1, Uruk, i na wszelki wypadek zawiadomił innych za pomocą używanych w Podziemiu gołębi pocztowych. Jego obserwację po kolei potwierdzali inni i po opuszczeniu posterunku przez Króla zaczynało się wielkie plotkowanie na temat domniemanych powodów złego humoru władcy.
Plotki i domniemania urwały się po inspekcji na ósmym posterunku. Jego kapitan, szary olbrzym o imieniu Jorga, mówił potem, że w środku rozmowy o konieczności naprawy palisady wszyscy obecni w placówce usłyszeli nagle kobiecy krzyk. Jareth zbladł jak trup i bez słowa wyjaśnienia znikł jak kamfora. Zastanawiano się, co to mogło znaczyć, ale dopiero wiele dni później w wysuniętych posterunkach dowiedziano się, o co chodziło. Żeby mieć wieści z pierwszej ręki, musieliby być na zamku w Goblin City, gdzie rozegrał się cały dramat.

piątek, 5 czerwca 2015

Rozdział 28: SPRAWY BEZPIECZEŃSTWA

Spojrzał na nią. Jego dwubarwne oczy były teraz wielkie i błyszczały gorączkowo. Mówił z trudem, jakby słowa lepiły mu się do warg.
– Uklęknąć przed nim i dotknąć czołem ziemi. Tylko pod tym warunkiem zgodził się spełnić moją prośbę.
Pobladł przy tych słowach tak bardzo, że Sara aż się wystraszyła. Uniosła rękę i pogładziła jego policzek.
– Wiem, ile cię to kosztowało. To musiało być straszne.
– Straszna to była jej śmierć, straszna i niepotrzebna, a ja zrobiłem co musiałem. Moja duma mogła na tym ucierpieć, ale co z tego? To był tylko gest bez znaczenia, chyba że Ellerkon przypisywał mu jakieś.
Przez chwilę milczał.
– Pytałaś, czemu ci nie powiedziałem. – podjął po chwili – Może kontakt z Loosirą sprawił, że lepiej rozumiem ludzi niż kiedyś. Wiedziałem, że lubisz Hoggle’a i nie chciałem cię zranić. Poza tym cała ta sprawa stawia mnie w nienajlepszym świetle. Powinienem pozbyć się tego bezwstydnego karła już wtedy, gdy zdradził mnie, by ci pomóc, ale wybaczyłem mu. To był błąd.
– Dlaczego mu wybaczyłeś?
– Ze względu na ciebie. To pokręcone, ale widząc go miałem wrażenie, że jesteś jakoś bliżej. To taka zbrodnia?
Sarah usiadła obok niego.
– Nie lubię gdy jesteś smutny. – powiedziała – Żałuję, że zapytałam.
Objął ją i przytulił do siebie.
– Miałaś prawo wiedzieć. Wiesz, ja nawet nie czuję złości na tego pokracznego gnoma. Można było przewidzieć że kiedyś poważy się na coś takiego.
– Teraz będziesz miał własną gwardię. Ivor przyprowadził tu oddział ochotników, zakwaterowałam ich w kordegardzie.
Jareth roześmiał się serdecznie. Widać było, że ten pomysł rozbawił go ogromnie, ale po chwili przyznał:
- Może to nie najgorsza myśl. Trzeba będzie ich uodpornić na magię i wyszkolić, będę musiał ściągnąć tu kogoś otrzaskanego w kwestiach wojskowych. W końcu ktoś musi pilnować mojego skarbu.
– Niby mnie? Sama potrafię się przypilnować.
Pocałował ją w usta.
– No chodźmy już na to śniadanie. – powiedział wstając – Potem pogadam sobie z tymi kandydatami na gwardzistów. A gdy Merlin pozwoli mi już na normalne życie, zabiorę cię w najpiękniejsze miejsce mojego, a teraz już też twojego królestwa.
Objął ją i zanucił:

All my friends
Now seem so thin and frail
Slinky secrets
Hotter than the sun
No peachy prayers
No trendy rechauffe 
I'm with you
So I can't go on

All my violence
Raining tears upon the sheet
I'm bewildered/resentful
For we're strangers when we meet


(tekst David Bowie)

Trzymając się za ręce wrócili do zamku, gdzie czekał na nich zastawiony stół. Siedział już za nim Merlin i pożywiał się żarłocznie. Na widok swego pacjenta uniósł brwi.
– Miałeś leżeć przez co najmniej trzy dni.
– Leżałem, ale już mi się znudziło. – Jareth przysunął sobie krzesło – Daj spokój, nie jestem człowiekiem, nie musisz chodzić koło mnie i robić zatroskanych min.
– Przynajmniej zachowaj dietę. Inaczej naprawdę się rozchorujesz, a wtedy przysięgam że przywiążę cię do łóżka łańcuchem, jeśli będzie trzeba.
Król Goblinów wziął stojący przy jego nakryciu srebrny kubek z polewką i demonstracyjnie wypił.
– Jak widzisz, jestem grzeczny. Nie zjem ani kęsa, póki nie pozwolisz. A jak tam badania?
Druid wzruszył ramionami.
– Idzie opornie, mam jednak nadzieję złamać to zaklęcie. – powiedział z pełnymi ustami – Wtedy będę mógł stworzyć kontrczar i zabezpieczyć cię na przyszłość. Nie sądzę, żeby Ellerkon odpuścił.
Sara omal nie zakrztusiła się kanapką.
– Nie....
– Spokojnie, panienko. – Merlin wziął sobie kawałek mięsa z półmiska – Opracuję coś, co go powstrzyma. Nie zrobiłem tego wcześniej, bo jak się dowiedziałem o inwazji, było już „po ptokach” i zresztą nie miałem punktu zaczepienia. Teraz go mam. Poza tym jest trochę czasu, ten stary drań musi najpierw wylizać rany. Jareth, wiesz że musisz zająć się tworzeniem gwardii?
Król Goblinów skinął głową.
– Dużo jest ochotników?
– O, bardzo dużo. Ivor i ja wybraliśmy na razie osiemnastoosobowy oddział, jednak docelowo może być około pięćdziesięcioro, może nawet więcej. Przy dobrym wyszkoleniu będziesz miał własną armię.
– Uhm. – mruknął Jareth – Tego właśnie pragnę jak nie przymierzając kąpieli w smole. Tak jakbym miał mało problemów.
– No i znowu narzekasz. Wiesz dobrze, jak się sprawy mają. Niedobitki goblinów właściwych, które są wojownikami, obsadzają wysunięte placówki i wioski w górach. Goblin City jest pełne tych małych głuptasów, które zwiałyby nawet przed nasrożoną muchą. Nic dziwnego, że Ellerkon tak łatwo opanował miasto.
– Dlaczego niedobitki? Kto to są gobliny właściwe? – spytała Sara ciekawie.
– Na pewno nie te pokraki, które się tu włóczą. – odparł druid – To wielkie i bardzo groźne stworzenia. Najniższy ma dwa i pół metra wzrostu i odpowiednią do tego muskulaturę. Niestety zostało ich niewielu, wyginęły w Wojnie o Pierścienie.
– Już drugi raz słyszę o tej wojnie.
– Była długa i paskudna, a gobliny walczyły po niewłaściwej stronie. No dobra, wracam do pracowni, moje gołąbki, a wy pamiętajcie o moich zaleceniach.
Mina Jaretha wyraźnie wskazywała na to, że będzie pamiętał, owszem, ale o tyle o ile będzie mu to na rękę. Merlin machnął beznadziejnie ręką i poszedł na górę, zabierając ze sobą kilka owoców. Król Goblinów rzucił tęskne spojrzenie na tacę z chlebem i mięsem, po czym westchnął i nalał sobie wina.
– Potowarzysz mi do kordegardy? – spytał. Sara skinęła głową.
– Dokądkolwiek zechcesz.

wtorek, 2 czerwca 2015

Rozdział 27: LOOSIRA

Postanowiła jednak iść do sypialni Jaretha. Nie chciała, żeby był sam. Wciąż miała w pamięci obraz wywołany przez Merlina i przechodziły ją niemiłe dreszcze. Fakt że ktoś, kogo miała za przyjaciela i kogo bardzo lubiła, był zdolny zaprzedać się Ellerkonowi i wykonać dla niego brudną robotę, był bardzo trudny do przełknięcia. Hoggle pozostał w jej pamięci jako istota o dobrym sercu, a teraz nie wiedziała już, co ma o nim myśleć. Potrząsnęła głową. Lepiej było o tym w ogóle nie rozmyślać.
Przeszukawszy kilka pokojów znalazła kołdrę i kilka poduszek. Zaniosła to wszystko do sypialni Króla i sporządziła dla siebie posłanie na podłodze. Powinno być całkiem wygodne. Potem podeszła do łóżka i odchyliła jedwabną zasłonę. Jareth spał spokojnie, nagi pod cienkim przykryciem. Jego skóra nadal była blada, w odcieniu kości słoniowej, ale mimo to wyglądał na zdrowszego. Po pięknie zarysowanych ustach błąkał się lekki uśmiech, tak jakby śniło mu się coś bardzo miłego. Sara dotknęła rozsypanych na poduszce jasnych włosów, pogłaskała palcem spiczaste ucho.
– Tak bardzo cię kocham.- szepnęła.

Zalecenia Merlina mogły być jak najbardziej celowe, ale takiego pacjenta trudno utrzymać w łóżku. Już następnego dnia, gdy Sara zeszła do kuchni, wstał, kategorycznie wyrzucił na zbity łeb dwa gobliny, które miały go pilnować i zrobił piekło w sali tronowej, która jego zdaniem nie wyglądała tak jak powinna. Trudno było zorientować się, o co konkretnie mu chodzi, bo to miejsce od zawsze wyglądało jak abstrakcyjny miszmasz. Panował w nim koszmarny bałagan, pod sufitem spały oswojone sępy, a po kątach koty i kurczaki, co nikomu nie przeszkadzało. Zwabiona jego wymyślaniami Sara dopiero po dłuższej chwili pojęła, że nie chodziło mu wcale o stan sali. Gobliny były szczerze zachwycone jego awanturą, tak jakby mówił im najpiękniejsze komplementy.
– One nie znają się na pięknych słówkach. – wyjaśnił rzecz do końca, gdy spostrzegł tylko dziewczynę – Ich rodzimy język to głównie klątwy i wyzwiska, a za dowód przyjaznych uczuć uważają szturchańce. Dlatego czasem muszę wytargać któregoś za łeb. Jak spałaś, moja bezcenna – szkoda że beze mnie?
Uśmiechnął się do Sary, biorąc ją za ręce. Znowu był taki jak kiedyś: zadowolony z siebie, wesoły i przekorny. Cienie wokół jego oczu znikły, i dosłownie błyszczał radością życia.
– Merlin zostawił zalecenia co do ciebie, powinieneś leżeć.
– Druidzi zawsze przesadzają. Tacy już są. Nie przejmuj się tym.
– Możliwe, ale nie pozwolę ci robić głupstw. Merlin jest twoim lekarzem i nakazał a) odpoczynek, b) ścisłą dietę. Kucharka przygotowuje już dla ciebie polewkę na pieczonym mięsie.
Jareth skrzywił się jak dziecko zmuszane do jedzenia kaszki na mleku.
– Okropność. No ale dobrze, jeśli ty tego chcesz, podporządkuję się. Zresztą dieta to dla mnie to nie nowość, Merlin leczy tak każdą przypadłość, nieważne czy zwyczajną, czy pochodzenia magicznego. Często nawet z dobrym skutkiem. Daj mi buzi.
Sarah zarzuciła mu ręce na szyję.
– Dlaczego mi nie powiedziałeś? – spytała.
– Czego ci nie powiedziałem?
– Już ty wiesz czego. Merlin wywołał obraz dnia, w którym zostałeś zdradzony i wydany w ręce Ellerkona.
Król Goblinów spoważniał i delikatnie wyzwolił się z jej rąk.
– Ach, to...
– A tak, to. Dlaczego milczałeś?
Podszedł do okna.
– Wyjdźmy do wewnętrznego ogrodu. – zaproponował – Jeszcze go chyba nie widziałaś.
– Nawet nie wiedziałam, że tu taki jest.
– Jest. To mój ulubiony, dlatego został ukryty. Nie pokazuję go wszystkim jak popadnie.
– No dobrze.
Sara poszła za nim, zaintrygowana. Poprowadził ją jednym z korytarzy aż do ślepej ściany. Pod dotykiem jego palców rozsunęła się, ukazując przejście.
- Oto mój ogród.- powiedział Jareth.
Sara rozejrzała się. Nie było to tak wspaniałe miejsce, jakie powinno być jej zdaniem – rosły tu skromne rośliny, tyle że dobrze utrzymane, zadbane. Wiele z nich było trujących. Pod murami pyszniły się krzewy belladonny, na grządkach rosła naparstnica, szalej i dziędzierzawa. Kolczaste krzaki czeremchy i jaśminu obsypane były drobnymi kwiatkami, a pośród zagonów łubinu i maków dziewczyna dostrzegła coś niezwykłego: prostokątny kamień, na którym wyryto kilkanaście znaków runicznych.
– Co to?
Jareth podszedł do kamienia. Chwilę na niego patrzył, potem zerwał gałązkę jaśminu i położył na kamieniu.
– Nazywałem ją Loosira. Nie pamiętam nawet, jak naprawdę miała na imię i martwi mnie teraz, że nie pamiętam.
– Kogo?
– Była...- zawahał się – Czymś na kształt mojej damy dworu.
– Rozumiem. – Sara położyła mu dłoń na ramieniu – Już parę osób mówiło mi, że zawsze otaczałeś się kobietami. Jesteś jaki jesteś, i jeśli cię kocham, muszę to zaakceptować, prawda? Opowiedz coś o niej. Była Fae, czy może elfką?
Jareth uśmiechnął się nieznacznie.
– Była człowiekiem jak ty, ale nie łączyło nas to co myślisz. Loosira przyszła do mnie pewnego dnia i poprosiła żebym pozwolił jej zostać w zamku. Zgodziłem się, bo rozśmieszyła mnie jej śmiałość, a poza tym pomyślałem, że przyda mi się ktoś do zarządzania służbą. Gobliny nie są zbyt inteligentne, jak pewnie zauważyłaś. Nadałem jej imię Loosira, bo wydawało mi się to zabawne. Od słowa „looser”, a ona całym swym wyglądem potwierdzała, że jest życiowym przegrańcem. Nie dość, że bogowie poskąpili jej urody, to jeszcze ubierała się zawsze w drelichowe spodnie i powyciągane koszule, jak łachmaniarka. Miałem poważne podejrzenia, że nawet zawinięta od stóp do głów w jedwabie i koronki też by wyglądała jak wyciągnięta ze śmietnika. Looserka. Któż inny zresztą zechciałby mieszkać w Podziemiu, będąc dzieckiem słońca?
Przysiadł obok grobu.
- Była brzydka i niezgrabna, ale kochała mnie. Wiedziałem o tym i to też mnie bawiło. Dotrzymywała mi towarzystwa, i nie powiem, nawet chętnie z nią rozmawiałem, bo była bardzo inteligentna i miała duże poczucie humoru. Aż mnie to czasem dziwiło. Jak z jej wyglądem można było się z czegoś śmiać? Pasowało mi jej towarzystwo, bo dobrze mieć z kim porozmawiać, zagrać w szachy lub kanastę, a z goblinami się nie da. Czasem bywałem dla tej biedaczki niezbyt miły, nigdy się jednak nie poskarżyła. Gdy Ellerkon wdarł się do zamku i obezwładnił mnie swym zaklęciem, Loosira chwyciła halabardę ze stojaka pod ścianą i próbowała mnie bronić. Jako jedyna. Zabili ją strzałą z kuszy, umarła na moich rękach... uśmiechając się do mnie... a ja nie potrafiłem jej pomóc. Ubłagałem Ellerkona, żeby przynajmniej pozwolił mi zawinąć ją w mój płaszcz i pochować w tym ogrodzie, nim ostatecznie zamknie mnie w lochu. Musiałem...
– Co musiałeś?

sobota, 30 maja 2015

Rozdział 26: KREW FAE

Ivor czekał na nią w pustej sali tronowej, siedząc na schodkach prowadzących do tronu razem ze swymi towarzyszami. Wstał na widok Sary i przybrał wyczekująca postawę. Wzruszyła ramionami.
– Nic nie wiem. Merlin twierdzi, że to jakieś dziwne zaklęcie, nie z tego świata i próbuje coś zrobić.
– Powinien dać sobie radę. – pocieszył ją elf – On jest najlepszy.
– To czemu nie pomógł rozprawić się z Ellerkonem?
– Bo jego specjalizacja to magia iluzji, która nie może przecież oszukać takich jak Władca Olch, oraz medycyna. – wyjaśnił Ivor – Co niby miałby zrobić, wyciąć Ellerkonowi migdałki?
Sara parsknęła śmiechem, choć naprawdę wcale nie było jej wesoło. Miała wrażenie, że kłopoty nigdy się nie skończą. Usiadła na stopniach, a Ivor obok niej. Była mu wdzięczna, że został, jakoś bała się teraz zostać sama, tylko w otoczeniu goblinów i ludzi, których zupełnie nie znała.
- Kim oni właściwie są? - spytała.
- Ochotnicy. – odparł – To, co się tu działo, wzburzyło dalsze osady. Uznano, że Król powinien mieć swoją gwardię i to taką, która jest w stanie fizycznie walczyć. Oto najlepsi z tych, którzy się zgłosili: ludzie, elfy i orki.
Sara przypatrzyła się ochotnikom uważne. Jak odróżnić orki od elfów? Są tak blisko skuzynowani, że prawie identyczni. Po chwili doszła do wniosku, że orki to chyba te mocniej zbudowane istoty, o sylwetkach jakby stworzonych do noszenia broni.
- Dziękuję wam za inicjatywę. – powiedziała – Kiedy Jego Wysokość dojdzie do siebie, podejmie stosowną decyzję. Ja nie mogę tego zrobić. Na razie możecie zająć kordegardę, o ile tu jakaś jest. Później ktoś się wami zajmie, ja na razie nie mam głowy do niczego.

Ściemniało się już, kiedy Merlin zszedł z góry. Niósł ze sobą drewnianą miseczkę, w której pływała cieniutka złota igła, zanurzona w czymś w rodzaju rzadkiego kisielu. Sara poderwała się.
– Żyje?!
– Spokojnie, panienko, na razie tak. A czy wydobrzeje, przekonamy się w ciągu kilku dni. – Merlin przystanął i przyjrzał się jej – Jesteś bardzo zmęczona, idź odpocząć.
– Wolę pójść do Jaretha.
– On śpi. Dałem mu esencję ziołową, prędko się nie obudzi. Musiałem. Operacja była piekielnie skomplikowana, to świństwo siedziało głęboko. Teraz wszystko zależy od tego, ile nasz król wchłonął złej magii, ale osobiście jestem dobrej myśli. Ponieważ ja będę zajęty, muszę przecież rozgryźć to zaklęcie, ty się nim zajmij. Żadnych stałych pokarmów. Może jedynie pić polewkę przyrządzoną na pieczonym mięsie i czerwone wino, w żadnym razie białe, tym bardziej wykluczona wódka i tym podobne mocne trunki. No i... żadnego seksu przez co najmniej trzy dni.
– Nie będzie zadowolony.
– Właśnie o to chodzi żeby nie był. Na zadowolenie będzie miał czas później. Niech się cieszy że żyje. No dobrze, idę teraz do pracowni zanieść ten fant, ale zanim wezmę się do roboty, chciałbym coś przegryźć.
– Jakiej pracowni? – chciała spytać, ale dała sobie spokój. Widać było że czarodziej czuje się w tym zamku jak u siebie i nie było sensu dociekać, dlaczego. Poszła do kuchni, poleciła by nakarmiono kandydatów na gwardzistów i przygotowano kolację dla niej i czarodzieja. Sama też była głodna.
Merlin przyszedł po pół godzinie do jadalni i zabrał się za jajka na twardo w majonezie, szynkę i chleb.
– Narobiłem się jak za swoich najlepszych czasów. – powiedział z pełnymi ustami – Szczęśliwie mój pacjent nie jest człowiekiem. Już dawno by nie żył. Panienka to ta słynna Sara?
– Słynna?
– No jasne. Pierwsza śmiertelniczka, która pokonała labirynt. – Merlin zamoczył kawałek chleba w kubku z winem – Jareth musiał za to odpowiadać przed sądem Zgromadzenia Ogólnego.
– Jak to, przed sądem?
– Normalnie. Fae nie są zbyt arbitralne, ale w sytuacjach określanych przez ich kodeks podlegają sądowi Zgromadzenia Ogólnego. Jego członkami są Najstarsi ze wszystkich ras: Fae, sylfów, elfów, orków, gnomów... Jeśli ktoś złamie reguły, podlega ich osądowi. Również Jareth musi się podporządkować. To znaczy, teoretycznie nie musi, ale gdyby przeciwstawił się Zgromadzeniu, zaryzykowałby wojnę, a w pojedynkę nie da przecież rady koalicji. Zniszczono by jego królestwo, a on naprawdę o nie dba.
– I jak to się skończyło?
– Zniknął potem na rok, a w zamku rozsiadł się na regent wyznaczony przez Radę Fae. Podobno Jareth spędził ten czas w zamku Króla Elfów, nie wiem czy jako więzień czy niewolnik, bo na pewno nie jako gość. W każdym razie odsiedział swoje i wrócił, a ja o nic nie pytałem. Tak bezpieczniej. Swoją drogą, jeśli zrobili z niego niewolnika, no to bardzo im współczuję. Jareth ma twardy kark, jego się nie da poskromić. Musieli użyć z nim jak pies w studni.
Sarah skubnęła kawałek chleba. To wszystko wydawało się jej bardzo dziwne.
– Nie myślałam, że też on musi kogoś słuchać.
– Takie życie. Król powinien myśleć przede wszystkim o swych poddanych. Gdyby chodziło tylko o własną osobę, Jareth walczyłby do upadłego i prędzej dałby się rozszarpać niżby ugiąłby plecy. Ech, mogło być gorzej, rok da się odcierpieć.
Uśmiechnął się do dziewczyny, która odwzajemniła mu się blado. Druid podobał się jej, wyczuwała że jest jej przyjazny i można mu zaufać.
– Mam nadzieję, że ten łobuz nie pozwoli sobie teraz umrzeć, bo inaczej osobiście udam się przez Piaski Czasu do Krainy Zmarłych i przywlokę go z powrotem za włosy.
Merlin roześmiał się.
– To byłoby trudne. – powiedział – Fae to nie ludzie, nie mają nieśmiertelnej duszy. Za to same są teoretycznie nieśmiertelne, no i się nie starzeją. Coś za coś. Jareth będzie żył i jaśniał młodością długo po tym, jak twoje ciało rozsypie się w proch i wszelka pamięć o tobie zaginie. Ale za to jak ty umrzesz, twoja dusza powędruje do Krainy Zmarłych, gdzie ostatecznie nie jest tak źle. A jeśli on umrze, po prostu rozwieje się jak dym na wietrze i przestanie istnieć. Nie będzie już Jaretha. Tak kończą Fae.
Sara skinęła głową.
– Rozumiem. Mimo wszystko to smutne. Myślałam, że kiedyś spotkam go również po drugiej stronie.
– Nie można mieć wszystkiego, panienko. Spotkasz tam wielu interesujących ludzi, ale żadnego Fae.

środa, 27 maja 2015

Rozdział 25: PRZYBYCIE MERLINA

Zaczęła szukać tętna tak, jak uczono ją na kursach pierwszej pomocy. Czy zdawało się, czy naprawdę serce Króla przestało bić? Dopiero po dłuższej chwili wyczuła słabe pulsowanie na jego szyi i odetchnęła z ulgą. Chciała wybiec szukać ratunku, ale powstrzymała ją myśl, że przecież nie ma tu nikogo, kto mógłby cokolwiek pomóc. W całym zamku, ba, w całym mieście są tylko głupawe gobliny, a one na pewno nie będą wiedziały, co robić. Mogą najwyżej podnieść lament, że ich „kingy” (swoją drogą, co za przezwisko) umiera. A tego nie potrzebowała, i tak była zdenerwowana.
Wydawało się jej, że upłynęły wieki, nim przybiegł mały goblin z rogami i długim ogonem, wrzeszcząc radośnie na całe gardło:
- Lady! Goście przyjść!
Sara zbiegła na dół, gdzie czekał Ivor w towarzystwie wielkiego czarodzieja. Chciała się przywitać, ale zamarła z otwartymi ustami. Zamiast druida z długą, białą brodą, którego się spodziewała, ujrzała chłopca, nie starszego chyba od niej. Miał krótko obcięte, czarne włosy, chudą twarz i śmiesznie odstające uszy. Poznała w nim czarodzieja tylko dzięki szacie, którą miał na sobie. Za nim stał Ivor, a przy nim kilkanaście mężczyzn i kobiet, których nie znała
– Ty jesteś Merlin? Taki młody? – spytała z niedowierzaniem. Skinął głową.
– Niech cię nie zwiedzie mój wygląd. – powiedział – Kiedyś byłem stary, ale od czego magia wyższego rzędu. Gdzie Król?
– W sypialni. – odparła – Źle z nim. Nie wiem, co się dzieje.
– Nie bez powodu przecież wezwał mnie w taki sposób. Prowadź, panienko.
– Mam na imię Sara.
– Ja tu poczekam. – wtrącił się Ivor – Nie wrócę do rezydencji, póki nie dowiem się, co z Jarethem.
Skinęła głową, po czym pobiegła schodami na górę, prowadząc za sobą Merlina. Chłopięcy czarodziej wszedł za nią do sypialni i rozejrzał się czujnie.
– Nie czuję wpływu obcej magii. – powiedział – Nie było tu dziś ani wczoraj nikogo niepożądanego. Czyli cokolwiek się dzieje, nie jest to świeża sprawa.
– To dobrze?
– Nie wiem jeszcze.
Podszedł do łóżka i zaczął badać pacjenta.
– Ma kilka oparzeń. – rzekł po chwili – Zapewne było to żelazo, bo goi się opornie. Fae bardzo źle znoszą kontakt z tym metalem, szczęśliwie jednak ból jest dla nich mniej dolegliwy niż dla ludzi i szybko o nim zapominają. W sumie dobrze być Fae. Słyszałem, że Ellerkon zrobił sobie z niego worek treningowy.
– Łagodnie powiedziane.
– Ostrzegałem go jakiś czas temu. – Merlin przesuwał palcami po żebrach Jaretha – Ale on zawsze wie swoje. Ellerkon dostał obsesji na jego punkcie.
– Skąd wiesz?
– Umiem rozmawiać z drzewami, a ten typ nimi włada. Jedna topola powiedziała mi, że Ellerkon ma w stosunku do Króla Goblinów prawdziwie bezecne plany, reszty się domyśliłem.
– Co za potwór.
– Żebyś wiedziała. Żebra zrastają się dobrze, ktoś tu przede mną działał.
– Juno.
– Ach, ona. No tak. – przesunął dłoń w okolice mostka – Ale tu wyczuwam coś dziwnego.
Przez chwilę badał w skupieniu opuszkami palców okolicę serca Króla.
– To niemożliwe.
– Co? – zaniepokoiła się Sara.
– Ktoś użył przeciwko niemu zaklęcia pochodzącego z innego świata niż nasz. Z zupełnie innego, i już nieistniejącego. Starożytne zaklęcie leśnego ludu sidszów z Rajlegu. Igła-do-serca.
– To brzmi okropnie!
– Bo jest okropne. Co ciekawe, to zaklęcie nie działałoby w naszej rzeczywistości, Ellerkon musiał je zmodyfikować. Jak mi się wydaje, wersja z którą mamy do czynienia, wymaga użycia prawdziwej igły, nie jej domyślnej formy. Kto jednak mógłby podejść do Jaretha tak blisko i nie wzbudzić jego podejrzeń?
– Jakaś kobieta?
- Może. Święty to on nie jest. Sprawdźmy to.
Wyjął z przyniesionej torby kilka kawałków drewna i ułożył je na podłodze w pięciobok. Potem wyprostował się, wyszeptał zaklęcie i cisnął w utworzoną figurę garść niebieskawego proszku. Nad pięciobokiem uniósł się obłok i uformował płaski obiekt. Jak na ekranie telewizora pojawił się na nim pomniejszony obraz sypialni Jaretha.
Była głęboka noc. Król spał, nagi i bezbronny, ale przy jego boku nie było żadnej kobiety. Z korytarza dobiegał ledwie słyszalny dźwięk kroków. Po chwili drzwi uchyliły się i do sypialni wszedł mały, mocno utykający cień. Starając się stąpać bezszelestnie podszedł go łóżka i uniósł rękę. Trzymał w niej cienki, błyszczący przedmiot.
Król Goblinów westchnął przez sen, nie obudził się jednak. Na swoje nieszczęście we własnej sypialni czuł się bezpiecznie. Intruz przy jego łóżku zastygł na moment, potem mocnym, zdecydowanym ruchem wbił trzymaną w dłoni igłę prosto w serce śpiącego. Jareth otworzył szeroko oczy z krzykiem. Chwycił się obiema rękami za pierś.
– Hoggle, coś ty zrobił?!
Karzeł cofnął się o krok.
– Mam nadzieję, że będziesz długo zdychał, przeklęty szczurze.- syknął z nienawiścią i wybiegł.

I obraz rozpłynął się jak dym, z którego powstał.
Sara gapiła się przerażona na miejsce, w którym jeszcze przed chwilą był.
– Hoggle? Nigdy bym nie przypuszczała... Jareth traktował go okropnie, to prawda, ale żeby posunąć się do jawnej zdrady?
– Rasa karłów jest zdradliwa z natury. – Merlin nie wydawał się być zaskoczony. Rozstawiał właśnie wyjmowane z torby naczynia i narzędzia – Nigdy ich nie lubiłem. No dobrze, zobaczę teraz co da się zrobić. Zanim zacznę, ważne pytanie: co on ostatnio jadł?
Sara zbierała przez chwilę myśli.
- Nic. Odkąd go spotkałam, ani kęsa, pił tylko wino i jakiś bimber od B.J.'a.
- To dobrze. Proszę teraz wybaczyć, ale muszę zostać sam z pacjentem. Tego rodzaju magia wymaga pełnego skupienia.
Dziewczyna skinęła głową. Rzuciła ostatnie, zatroskane spojrzenie na nieprzytomnego Króla i wyszła.

niedziela, 24 maja 2015

Rozdział 24: KRYZYS

Sara oczekiwała, że następnego dnia Jareth wstanie jakby nigdy nic, jednak tak się nie stało. W świetle dnia Sara zaniepokoiła się, ujrzawszy jego twarz, bladą, zmęczoną i jeszcze szczuplejszą niż zwykle.
– Jak się czujesz? – spytała.
– Nie martw się. – odpowiedział wymijająco – Zrobisz coś dla mnie?
– Ależ naturalnie!
– Idź do mojej komnaty tajemnic i przynieś mi stamtąd księgę oprawioną w brązową skórę.
– Do komnaty tajemnic? – dziewczyna przeciągnęła wyrazy z niedowierzaniem – Przecież tam nikt nie może wchodzić oprócz ciebie.
Uśmiechnął się.
– Tobie pozwalam wchodzić, gdzie tylko zechcesz. Każde pomieszczenie w tym zamku stoi przed tobą otworem, bo ja tak chcę. Komnata jest w centralnej wierzy, na przedostatnim piętrze.
Sara słuchała, ubierając się pospiesznie.
– Co to za księga?
– Mój spis zaklęć.
– Oo. I nie boisz się, że zajrzę do środka?
Roześmiał się serdecznie.
– Możesz zaglądać ile chcesz. Zapisano ją praceltyckimi runami, nie odczytasz ich i tak.
– A nie odgryzie mi ta księga ręki?
– Skąd ten pomysł?
– A tak mi się pomyślało.
– Ależ ci śmiertelnicy mają wyobraźnię. Nic ci się nie stanie, po prostu mi ją przynieś.
Na wpół przekonana dziewczyna poszła do centralnej wieży i bez trudu odszukała słynną komnatę tajemnic Króla Goblinów. Można było się zastanawiać, dlaczego uznawaną ją za sekretną, skoro trafiła tam bez trudu, ale takie widać było działanie magii. Pomieszczenie wypełniały dziwne przedmioty, niektóre wyglądały na obdarzone własnym życiem, wiele z nich trudno byłoby zidentyfikować. Księga w brązowej skórze leżała na antycznym stojaku pośrodku, otwarta i założona zakładką z rzeźbionego drewna. Zerknęła z ciekawości, ale Jareth mówił prawdę – pożółkłe strony pokrywały znaki przypominające nieco chińskie piktogramy. Zamknęła tom i zaniosła go do sypialni.
– Świetnie. – Jareth usiadł, podparł sobie plecy poduszką i otworzył księgę – Teraz zjedz śniadanie i sprawdź trochę miasto, dobrze? Chodzi mi o to, czy nie trzeba tam czegoś naprawić, czy wszyscy mają się dobrze...
– Chcesz się mnie pozbyć?
– Kochanie, proszę, koniecznie potrzebuję kilku godzin dla siebie. Muszę przeszukać swoje zapiski i to, co już było w książce, gdy ją dostałem. To wymaga koncentracji.
Sara popatrzyła na niego uważnie.
– I nie powiesz mi, o co chodzi?
– Powiem. – obiecał – Tylko jeszcze nie teraz.
Pokiwała głową sceptycznie, ale postanowiła nie sprzeciwiać się jego słowom. Poszła do kuchni, gdzie goblinka w fartuchu przygotowała jej kopiastą porcję jajek na szynce, a potem wzięła ze stajni małego kuca o grubych nogach i wielkim łbie. Ku jej zdziwieniu nie było tam koni, tylko ten kucyk i pociągowe osiołki, zapewne wykorzystywane przez służbę do noszenia towarów. Jareth nie był chyba amatorem konnej jazdy i dlatego nie trzymał wierzchowców. Stajenny bez pytania osiodłał kucyka i Sara ruszyła w objazd Goblin City.
Kilka godzin później Jareth zamknął swoją księgę. Tak, jak podejrzewał, nie znalazł żadnego zaklęcia, które mogłoby mu się przydać. Być może takie w ogóle nie istniało. Jeśli tak... sytuacja była bardzo zła. Czuł, jak wypala się blokada założona na igłę i mimo woli zastanawiał się, ile czasu mu zostało, nim zaklęcie całkiem zniknie. Gdy to się stanie, igła będzie mogła działać bez przeszkód tak, jak zaprogramował ją Ellerkon.
Odłożył księgę na stolik nocny i po chwili namysłu wyczarował z powietrza kryształową kulę. Przekręcił ją kilkakrotnie, aż w środku ukazał się widok różanego ogrodu i sylwetka ogrodnika w zielonej tunice, obcinającego zeschłe pędy.
– Ivor! – zawołał. Elf wyprostował się i rozejrzał.
– Tak, mój panie?
– Idź do osady ludzi i sprowadź do mojego zamku Merlina.
– Nie wiem, czy zechce przyjść.
– Tym razem musi zechcieć. Przekaż mu, że to nie jest kurtuazyjna prośba.
Ivor skinął głową i zatknął sekator za pas.
– Już idę, panie. Obaj przybędziemy do zamku najszybciej, jak się da.
Obraz w kuli zamglił się i znikł. Jareth obrócił kryształ jeszcze raz, potem pozwolił mu wirować przez chwilę na czubku wskazującego palca.
– Mam nadzieję, że jeszcze tu będę. – mruknął posępnie, odkładając kulę na stolik, tuż obok księgi zaklęć. Zamknął oczy. Nie mieściło mu się w głowie, że może umrzeć tak głupio i bezsensownie. Cała jego istota buntowała się przeciwko temu, chciał krzyczeć z wściekłości, a jeśli tego nie robił, to tylko z rozsądku. Musiał oszczędzać siły.
Drzwi sypialni skrzypnęły i do środka weszła Sara.
– Jest trochę zniszczeń, ale niewiele. – zaraportowała wesoło – Gobliny wzięły się już do roboty, by je naprawić. W życiu nie widziałam tyle uszczęśliwionych stworzeń w jednym miejscu.
Usiadła na łóżku obok Jaretha.
– A ty jak się czujesz?
– Tak sobie. – odparł – Saro, niedługo będziemy mieli gościa. Odwiedzi nas Merlin.
– Jaki Merlin?
– Druid, mag króla Artura.
– Chcesz powiedzieć, że go znasz?! On istnieje?!
– Jasne że tak. Mieszka w moim królestwie, odkąd uwolniłem go z zapieczętowanej jaskini. Zamknęła go tam jego własna adeptka. Pogrzebała żywcem, można powiedzieć. Spędził w zamknięciu chyba ze trzysta lat, póki przypadkiem nie trafiłem na jego grobowiec i nie zaciekawiła mnie wiążąca się z nim zagadka. Znalazłem sposób na przełamanie zaklęcia, choć kosztowało mnie to trochę pracy. Ale nie o to teraz chodzi.
Westchnął i mimo woli przycisnął dłoń do żeber.
– Znowu cię boli? – zaniepokoiła się Sara. Pokręcił głową.
– To nic. Posłuchaj, kiedy Merlin przyjedzie, przyprowadź go do mnie. Nie bój się o nic, jakoś to... będzie.
– Co będzie? Jareth, przerażasz mnie.
Dotknął jej ręki.
– To nic. Powtórz tylko Merlinowi, że....
Sara czekała przez chwilę, ale nie kończył.
- Że co? Jareth?
Nie odpowiadał. Nie otwierał oczu. Przerażona chwyciła go za rękę, ale wąska dłoń opadła bezwładnie.
– Jareth!

czwartek, 21 maja 2015

Rozdział 23: OPOWIEŚĆ

Kiedy leżała potem przy jego boku, usiłując uspokoić oszalałe bicie serca, była już pewna, że nie odejdzie od niego. Nie zdoła znaleźć w sobie tyle sił. Dotychczasowe życie wydawało się jej czymś odległym i nieważnym, studia, rodzina, przyjaciele – tylko cieniami.
Jareth westchnął z głębokim zadowoleniem i przytulił ją do siebie.
– Tak długo na ciebie czekałem.- szepnął.- Tysiące lat....
– Bez przesady, tylko cztery.
Uśmiechnął się przekornie.
– Co ty tam wiesz.
Położyła głowę na jego ramieniu.
– Opowiesz mi o czymś?
– O czym tylko zechcesz.
– Opowiedz o tym demonie. Skąd go właściwie znasz?
Król Goblinów spoważniał.
– Dobrze. – rzekł – Jestem ci to winien. Zatem słuchaj:


OPOWIEŚĆ
Moje najwcześniejsze wspomnienia pochodzą z Druhim Vanashty. Nie wiem, w jakim byłem wtedy wieku, w każdym razie na pewno wyglądałem tak jak teraz. Nie przypominam sobie siebie jako dziecka, może nawet nigdy nim nie byłem. Książę Azhrarn the Beautiful zabral mnie w Głębokie Podziemia, bo coś mu się we mnie spodobało i sprawił, ze zapomniałem kim byłem wcześniej. Nigdy nie odzyskałem tamtych wspomnień, nie brakowało mi ich jednak. Druhim Vanashta ma swój urok, choć posępny i złowieszczy. Azhrarn postanowił, że będę śpiewakiem uświetniającym jego uczty i dlatego wyuczył mnie szczególnego rodzaju magii. Rozumiesz sama, on uznaje tylko to, co najlepsze, i dlatego ja też musiałem być najlepszy. Oczywiście wiedziałem, że nie jestem demonem. Widziałem przecież, że różnię się od innych mieszkańców miasta, że moje oczy i włosy są jasne, a ich czarniejsze od węgla. Ale nie mogłem uzyskać odpowiedzi, czemu tak się dzieje. Gdy nie byłem potrzebny memu panu, włóczyłem się bez celu po mieście, nie wiedząc czego szukam. Cierpiałem, nie widząc Azhrarna, który zwracał na mnie mało uwagi, chyba że byłem mu potrzebny. Stawałem się szczęśliwy jedynie wtedy, gdy wzywał mnie i kazał śpiewać, od czasu do czasu obdarzając uważniejszym spojrzeniem. Lubił mnie po swojemu. Bywało, że bawił się mną, jak dziecko ulubioną lalką, projektując dla mnie nowe ubrania, instrumenty muzyczne, klejnoty, a bardzo rzadko okazywał swą łaskawość zabierając mnie ze sobą w krótką podróż po powierzchni Ziemi. Podczas jednej z tych podróży spytał, czy chciałbym trochę pomieszkać wśród ludzi i przyjrzeć się im, zbierając w ten sposób tematy do nowych piosenek. Bardzo tego chciałem, choć nie miałem śmiałości o tym mówić. Ludzie mnie ciekawili, czułem, że jestem podobny do nich dużo bardziej niż do demonów. Zostawił mnie więc i odszedł. Niestety, nie dał mi przedtem niczego, czym mógłbym go wezwać, a odszedłszy, zapomniał o mnie na dzień, może dwa. W ludzkich kategoriach to były całe lata. Najpierw czekałem, potem zacząłem szukać sposobu, by przeniknąć w Podziemia na własną rękę. Tak trafiłem do Królestwa Goblinów. Było wtedy w ruinie po wojnie o Magiczne Pierścienie, tylko Labirynt bronił swych tajemnic przed obcymi. Zaintrygował mnie. Postanowiłem rozwiązać zagadki, które przede mną stawiał, jedną po drugiej, wykorzystując to czego nauczył mnie Azhrarn. Tak dotarłem do zamku i posiadłem wszystkie jego sekrety. Ponieważ w Królestwie mieszkały wtedy tylko gobliny i uważały je za swoją niepodzielną własność, musiały mnie zaakceptować. Zresztą nie robiły trudności. Obwołały mnie swoim królem w uznaniu za to, że zdołałem opanować Labirynt. Musiałem jedynie stoczyć walkę z Wielkim Goblinem, który władał nimi przede mną i dać mu wycisk. Nie był to szczególny problem, a pomniejszym goblinom bardzo to się spodobało. Z biegiem czasu nauczyłem się je lubić i poczułem się za nie odpowiedzialny. Dlatego, gdy w moim zamku zjawił się Azhrarn, nie chciałem wrócić z nim do Druhim Vanashty. Rozzłościło go to i w pierwszej chwili wyglądało, że zechce mnie zniszczyć. Pewnie tobie trudno zrozumieć, ale oczekiwałem na śmiertelny cios przejęty do głębi zatrutą słodyczą jego bliskości. Nie bałem się. Potem Azhrarn... niespodziewanie powściągnął swój gniew. Wyjawił mi, że jestem czystej krwi Fae i że mam poza innymi umiejętnościami moc spełniania życzeń śmiertelników. Powiedział, że właśnie dlatego mnie oszczędzi, bo najwięcej cierpienia przysparzają ludziom ich własne życzenia, spełniane przez Fae, a ja będę z czasem najpotężniejszym z mego ludu. Książę Demonów kocha zsyłać na ludzi kłopoty. Nie zniszczył mnie więc, jedynie... odszedł, pozostawiając mnie wolnego, ale dręczonego wieczną tęsknotą.

– Dlaczego? – spytała Sara.
– Taka jest po prostu natura demonów. Nie próbuj tego zrozumieć
Dziewczyna potrząsnęła głową.
– To bardzo trudne. Ty... nie wiem czy dobrze odczytałam twe zachowanie, ale ty go w jakiś dziwny sposób kochasz.
Jareth uśmiechnął się smutno.
– Kocham? Powiedz, że bezgranicznie uwielbiam, a będziesz blisko. Wszyscy z którymi Azhrarn kiedykolwiek miał do czynienia, mogą go nienawidzić, ale jednocześnie oddaliby mu własną duszę, byle na nich choć spojrzał.
– Ja jakoś nie.
– Bo nie zwrócił na ciebie żadnej uwagi. Nie zainteresowałaś go, a może nie chciał mi ciebie odbierać, bo odgadł, że będę jeszcze cierpieć z twego powodu. Kaprysy Azhrarna są nieodgadnione.
Sara przytuliła się do niego mocniej.
– Nie chcę, żebyś cierpiał.
– Niestety, na pewne rzeczy nie masz wpływu. One się po prostu dzieją. A co do mnie – jego głos zmiękł – to chętnie przyjmę każdy ból za choćby kilka dni z tobą. Wszystko ma swoją cenę, a ja nie uchylam się od płacenia.
Pocałowała go w usta. Choć kochali się ledwie przed chwilą, już czuła rosnącą gdzieś w środku studnię pożądania. Przypomniały się jej słowa Azhrarna:
- Fae to niebezpieczni kochankowie dla śmiertelników. Są niczym morska woda dla spragnionego. Nie można się nimi nasycić.
Rozumiała teraz te słowa. Z jaką chęcią wyszeptałaby do ucha Króla Goblinów, co w tej chwili sprawiłoby jej największą radość, ale milczała. Jareth powinien wreszcie odpocząć po tym, co zrobił mu Ellerkon, Jego rany goiły się co prawda szybko, wciąż jednak musiały boleć. Przyłożyła usta do śladu bata na jego lewym ramieniu.
- Powiedz, myślałaś o mnie czasem tam, na powierzchni? - spytał cicho.
- Myślałam. – przyznała – Nawet wtedy, gdy wcale tego nie chciałam. Gdy kończyłam szkołę średnią, cały mój rocznik robił program artystyczny. Ja miałam wykonać piosenkę Amandy Lear „Enigma”. Śpiewałam i cały czas miałam ciebie przed oczami, tak jakbyś tam był i słuchał, a ja bym śpiewała tylko dla ciebie.
- Gdybym tylko wiedział...
Spojrzał na nią.
- „Enigma”? Chyba nie znam tej piosenki. Powtórz ją teraz dla mnie teraz.
- Oj! – spłoszyła się – Nie jestem tak dobra jak Lear. Skompromituję się.
- No nie daj się prosić, moje słodkie, bezcenne stworzonko... Ja śpiewałem dla ciebie wiele razy, teraz ty zaśpiewaj raz dla mnie.
Sara uległa wreszcie i zanuciła cicho, tak by nikt oprócz Jaretha jej nie słyszał:

Give a bit of mmm to me,
and I'll give a bit of mmm to you.


Kiedy skończyła śpiewać, Jareth westchnął głęboko i przebiegł palcami po jej skórze.
- Trzymasz mocno me serce. – szepnął – Jak żadna kobieta przed tobą. Nie wypuszczaj mnie ze swoich rąk. Nigdy.

poniedziałek, 18 maja 2015

Rozdział 22: KOCHANKOWIE

- Na pewno chcesz wiedzieć? - spytał. Skinęła głową poważnie. Zacisnął na moment usta z wyraźnym wahaniem, nim wreszcie zdecydował się mówić.
- Ellerkon... przyszedł nocą do lochu, gdzie zostałem uwięziony i próbował mnie zgwałcić. Przerachował się. Nie miałem już dość mocy, by po prostu otworzyć loch, ale jeszcze wystarczająco dużo, by oślepić go na kilka minut. Wystarczyło. Nie zamknął za sobą drzwi, zdołałem więc umknąć.
Sara poczuła, jak opada jej szczęka.
- A to... Wiesz, teraz naprawdę mnie zaskoczyłeś.
Wzruszył ramionami.
- To już ci powiem, że nie zabił mnie od razu wcale mnie z powodu Labiryntu czy mojej komnaty tajemnic. I nie dlatego poddał mnie tym wszystkim torturom. Chciał mnie złamać i uczynić swym niewolnikiem. Ma ich całkiem sporo w Zamku Olch, ale chciał do kolekcji dorzucić jeszcze mnie. Dopiero to zadowoliłoby jego wynaturzone żądze.
Zamknął oczy. Wciąż czuł na skórze obrzydliwy dotyk Ellerkona i słyszał jego obleśne szepty, od których miał ochotę zwymiotować. Sara objęła go i przytuliła.
- Teraz rozumiem, czemu byłeś jak oszalały, gdy cię znaleźliśmy.- szepnęła mu do ucha.- I rozumiem, co chciałeś dla mnie poświęcić.
- Wybrałem wtedy okrężną drogę, żeby zmylić pościg. To był cudowny przypadek, że trafiliśmy na siebie, a może też instynktownie skierowałem się tam, skąd emanowała dodatkowa magia. Beetlejuice i Juno mają jej pod dostatkiem.
- A ja? - spytała przekornie. Uśmiechnął się i dotknął czule jej policzka.
- Ty dysponujesz magią zupełnie innego rodzaju. Jedyną, którą grać nie umieją ani Fae, ani demony.
Skończywszy opatrunek Sara poszła wreszcie zobaczyć, czy gobliny przygotowały kolację. Miała pewne wątpliwości, czy te stworzenia umieją dobrze gotować, ale było jej wszystko jedno. Chciała zjeść cokolwiek, była bardzo głodna. Ku jej zadowoleniu okazało się, że w kuchni czeka już półmisek pełen pieczonych przepiórek, waza z owocami i dzbanek dobrego wina.
- Zanieście to wszystko do sypialni. – poleciła – I przygotujcie teraz kąpiel dla mnie. A gdy to już zrobicie, pogońcie resztę, niech uprzątną martwe strzygi.
- Co z nimi zrobić, Lady? - spytał jeden ze służących. Skrzywiła się ze złością.
- Wrzućcie do Bagna! – parsknęła mściwie – Tam ich miejsce. Nawet gdy któraś będzie jeszcze żywa, ma tam wylądować.
Poczuła się nagle dość dziwnie. Stała tu i wydawała polecenia goblinom, jakby już była ich królową, a one słuchały jej bez szemrania. Widziały ją u boku ich króla w najtrudniejszej chwili jego życia, uznały więc, że tak już zostanie. Czy rzeczywiście? Nie wiedziała. Nie chciała jeszcze o tym decydować.
Gdy wróciła do sypialni, już z daleka słyszała dźwięk zupełnie nowej piosenki i uśmiechnęła się, wchodząc do sypialni. Król Goblinów siedział na parapecie otwartego okna, okryty jedynie zarzuconym niedbale rogiem zasłony. Jego mokre jeszcze po myciu włosy jaśniały, wysychając w powiewach nocnego wiatru. Sara przystanęła, wsłuchana w jego śpew.

Don't look back
Whatever it takes to save your life
I've believed I belonged to you for a long time
And my heart says no, no one but you

Like a rescue on a darkened street
Love walked into town
I, I, I was a victim of my own self-persecution
I'm a prisoner of love but I'm coming up for air

Now don't be fooled by fools who promise you
The world and all that glitters more fool you

I'm such a hungry man that I beg you
Over and over and over and over
I mi-mi-mi, I might take any highway
To be there with you

Even the best men shiver in their beds
I'm loving you above everything I have
I'm a prisoner of love, I'm a prisoner of love
Just stay square

Like a sermon on blues guitar
Love walked into town I was drowning so slowly
Wouldn't step in front of your shadow
I'm a prisoner of love but I'm coming up for air

Now don't be fooled by fools who promise you
The world and all that glitters more fool you

I smell the sickness sown in this city
It drives me to hide you, yeah, even deceive you
I'm so afraid for you that
I'll break any thug who maps out your passage to ruin

Even the best men shiver in their beds
I'm loving you above everything I have
I'm a prisoner of love, I'm a prisoner of love
Just stay square

Take care, take care
I'm a prisoner of love
Just stay square

Just stay square
Stay out of the school and get 'em
Just stay square
I've seen the best man of my generation

Lie down insanity, incriminatory, just stay square
Just stay square, just stay square
Don't look back, beautiful soul
Don't look back, beautiful soul

(tekst David Bowie, płyta "Tin Machine")

- Kolacja! - zawołała wesoło Sara. Jareth spojrzał na nią, uśmiechnął się i zeskoczył z parapetu. - I okryj się choć trochę, bezwstydniku!
Położył się do łóżka.
- Nie będę jadł. Nalej mi wina.
- Ślubowałeś pościć czy jak?
- Nie. Po prostu na razie nie mogę jeść. Uwierz mi na słowo, tak być musi, póki pewne sprawy nie ulegną całkowitej stabilizacji.
Sara podała mu puchar z winem, a sama zaczęła zachłannie jeść. Dopiero gdy zaspokoiła głód, poczuła, jak spływa na nią pełną falą zmęczenie.
- Pójdę się wykąpać. – oświadczyła, wstając ociężale od stołu – Gdzie mogłabym się potem położyć, żeby trochę odpocząć?
- Jak to gdzie? Ze mną. W tym zamku nie ma póki co innego łóżka. - Jareth uśmiechnął się przebiegle. Leżał oparty o poduszki i popijał wino, nie spuszczając oczu z dziewczyny.
- Ostatecznie czemu nie... – zawahała się – Potrzebowałabym jednak jakiejś piżamy.
Poruszył dłonią w powietrzu i na ręce Sary spadła nowa jak spod igły, jedwabna koszula haftowana w złote orchidee i takie też krótkie spodenki. Uśmiechnęła się w podzięce i poszła do łazienki. Gdy wyszła stamtąd po kwadransie, zobaczyła, że stół został już uprzątnięty, a zalewające dotąd sypialnię światło przygasło, stwarzając przytulny nastrój. Jareth leżał z zamkniętymi oczami, jego nagą pierś unosił lekki, spokojny oddech. Wyglądał teraz niewinnie i bezbronnie, jak chłopiec. Wydawało się, że śpi. Sara podeszła cicho i delikatnie odchyliła narzutę. Otworzył oczy i spojrzał na nią z uśmiechem.
- Jesteś.
- Ano jestem. – burknęła, moszcząc się przy jego boku – Mam nadzieję, że cię nie szturchnęłam, jeśli tak, to niechcący. Sam kazałeś mi położyć się obok siebie.
Jareth otoczył ją ramieniem i niespodziewanie zachichotał. Jego druga dłoń zawędrowała bezczelnie pod piżamę dziewczyny.
– Wiesz, na co mam teraz ochotę?
– Domyślam się, zawsze na to samo. Nie trzeba być telepatą. Usiłowałeś mnie uwieść już wtedy, gdy miałam czternaście lat i byłam tu po raz pierwszy.
– Nie powiesz mi chyba, że ty tego nie chcesz.
– Jareth, zachowuj się! – Sara trzepnęła go żartobliwie po ręku – Przestań. Przecież jesteś cały obolały.
Objął ją mocniej i bez pytania ściągnął jej bluzę od piżamy przez głowę.
– Ból też może być przyjemny.- szepnął uwodzicielsko.
– Ty to naprawdę jesteś zboczony. Powinni cię leczyć.
Król Goblinów zamknął jej usta gorącym, pełnym pasji pocałunkiem.
– A zresztą...- wymruczała przyzwalająco.

piątek, 15 maja 2015

Rozdział 21: KRAJOBRAZ PO BITWIE

Osobista komnata Jaretha była nietknięta. Zapewne Ellerkon wybrał inne pomieszczenie na swą kwaterę główną, bo tutaj wszystko wyglądało tak, jak powinno. Oszczędne umeblowanie, na ścianie ogromne kryształowe lustro, łóżko z jedwabnymi zasłonami. Na stole szklana kula wielkości arbuza.
Juno podprowadziła Króla Goblinów do łóżka i pomogła mu usiąść.
– Na pewno mogę już iść? – spytała – Nie wyglądasz dobrze.
– Nic mi nie będzie. – odparł – Możesz iść. I... dziękuję.
Kuratorka zmarłych zagwizdała.
– Naprawdę musisz być chory, skoro mi dziękujesz. Powodzenia zatem.- Odwróciła się i ujrzała Sarę, stojącą w progu komnaty – Uważaj na to, co robisz, mała. I dobrze przemyśl decyzję.
– Obiecuję.- odparła Sara, nie patrząc na nią. Nadal czuła się dziwnie. Przerażenie, które przeżyła, nie chciało tak łatwo ustąpić. Nogi się pod nią uginały, ręce się jej trzęsły i nie mogła uwierzyć, że cały ten koszmar jest już poza nią. Minęła długa chwila, zanim wzięła się w garść i obejrzała na korytarz, gdzie stało kilkanaście pomniejszych goblinów.
– Lady. Jak ma się kingy? – spytał jeden z nich, widocznie śmielszy – On nie umrzeć, prawda?
– „Kingy”? Zimorodek? Ach, Jareth! – zrozumiała – Osobliwie go nazywacie, ale skoro jemu nie przeszkadza, to mnie tym bardziej nie powinno. Nie, nic mu nie grozi. Przygotujcie dla niego kąpiel, tylko nie za gorącą, dobrze? I będę potrzebować jakiejś apteczki.
– Wszystko my zrobić, Lady! – zawołał goblin radośnie – My już pędzić!
Sara uśmiechnęła się i weszła wreszcie do komnaty. Jareth siedział wciąż na brzegu łóżka, wspierając się na rękach o brzeg materaca. Przykucnęła obok i odgarnęła mu włosy z twarzy. Nieoczekiwanie zachichotała.
– Znowu wyglądasz jak strzęp.
- Zaczyna mi to wchodzić w nawyk.- zażartował. Popatrzył jej w oczy z czułością. – Kiedy się domyśliłaś?
Wiedziała, o co pyta.
– Nie wiem. Naprawdę nie wiem. Po prostu w pewnym momencie stało się to dla mnie jasne, że kocham cię. Nie chciałam się przyznać, bo... pewnych słów nie można już cofnąć, a ja też mam swoją dumę.
– A teraz chciałabyś je cofnąć?
Pogładziła go palcem po spiczastym uchu.
– Nie. Teraz już nie ma między nami niedomówień.
Pocałował ją w usta.
– Nie myśl tylko, że do końca mnie rozszyfrowałaś.
Mały goblin wsadził głowę w drzwi.
– Kąpiel gotowa, Wasza Wysokość. Lady, czy przygotować kolacja?
Dopiero teraz Sara uświadomiła sobie, jak bardzo jest głodna.
– O tak, bardzo poproszę.
Goblin skinął z zapałem głową i znikł. Dziewczyna zwróciła się do Jaretha:
- Dasz radę wstać?
– Jeśli pomożesz.
Wsparł się na jej ramieniu. Pomogła mu przejść do sąsiedniego pomieszczenia, gdzie stała kamienna wanna, wpuszczona w podłogę i wypełniona teraz niemal po brzegi wodą. Jareth bez skrępowania zdjął ubranie i zanurzył się z westchnieniem zadowolenia w ciepłej wodzie. Sara wyjęła z szafki w ścianie kawałek mydła, gąbkę i szampon. Wydało się jej strasznie zabawne, że takie zwykłe przedmioty znajdują się w zamku Króla Goblinów, choć w sumie było to logiczne. Tylko maszynki do golenia ani nawet brzytwy tam nie było. U Fae nie występuje zarost.
– Poradzisz sobie, czy mam ci pomóc?
Wywrócił oczami.
– Saro, wiem że wy, kobiety, lubicie swojego mężczyznę traktować jak dzidziusia. Pewnie chciałabyś mi trochę pomatkować, ale naprawdę nie sądzę, żeby to do mnie pasowało. Sam się umyję. Oczywiście – dodał z nieprzyzwoitym uśmieszkiem - jeśli chcesz, możesz zostać i popatrzeć, jak to robię.
– Świntuch z ciebie. Nie, nie mam zamiaru patrzeć. Przygotuję apteczkę i czyste ubranie. Na pewno jakieś masz.
– Oczywiście, mamo.
- Nie bałwań się. Gdzie trzymasz zapasowe gatki? Nawet Król Goblinów musi jakieś mieć.
- W komodzie, górna szuflada.
Pocałowała go ponownie i poszła do sypialni. Ta słowna przepychanka była zabawna i pomogła jej odzyskać jako takie poczucie rzeczywistości. O ile o czymś takim można było mówić, będąc w Królestwie Goblinów...

Gdy Sara wyszła, z ust Jareth zniknął uśmiech. Dotknął otwartą dłonią swej klatki piersiowej. Gdzieś tam, głęboko, nadal tkwiła złota igła, którą wbił zdrajca, korzystając z jego snu. Posłuszna woli Ellerkona, obezwładniała go, gdy było trzeba, nie pozwalając skorzystać z magicznej mocy. Dopiero uciekłszy z lochów zdołał ją zablokować odpowiednim zaklęciem, jednym z tych, które poukrywał w różnych miejscach Labiryntu. Nie zdołał jej jednak usunąć. Jego magia pochodziła głównie z Druhim Vanashty, a złoto niechętnie poddaje się władzy demonów. Czuł, jak ten cienki, ostry przedmiot pulsuje w jego piersi nieustającym zagrożeniem. Nigdy dotąd nie miał do czynienia z czymś takim, nie wiedział czego się spodziewać, gdy zaklęcie blokujące przestanie działać. A mogło to się stać lada chwila. Co wtedy z nim będzie?
- Umrzesz, Jareth.- szepnął mu w myślach jadowity głos Ellerkona.- A mogłeś tego uniknąć.
- Niedoczekanie twoje, śmieciu. Nie teraz, gdy wreszcie ją dostałem i nie wypuszczę z rąk. - mruknął. Namydlił gąbkę i krzywiąc się z bólu dokonał niezbędnych ablucji. Wyszedłszy z wody owinął się prześcieradłem kąpielowym i przeszedł do sypialni. Sara już tam była. Rozkładała właśnie na stole zawartość apteczki i przeglądała ją uważnie. Powitała go czułym spojrzeniem.
- Siadaj na łóżku.
Przykucnęła przed nim i zaczęła delikatnie przemywać jego rany płynem antyseptycznym, a potem eliksirem zapobiegającym infekcji jadem strzyg, który znalazła w apteczce. Nawet nie wiedziałaby, co to, gdyby nie naklejka z odpowiednim napisem. Widać ukąszenie strzygi zdarzało się tutaj dostatecznie często, by zabezpieczyć się profilaktycznie przed następstwami.
- Nie powiedziałeś mi jeszcze, jak za pierwszym razem zdołałeś uciec z lochu.- zagadnęła po chwili.

wtorek, 12 maja 2015

Rozdział 20: KSIĄŻĘ DEMONÓW

Jareth pozostał na klęczkach, uniósł tylko głowę. Patrzył na mężczyznę z dziwnym do określenia wyrazem twarzy.
– Witaj, Azhrarnie.- powiedział.- Jestem ci z głębi serca wdzięczny za pomoc.
Tamten patrzył na niego bez uśmiechu.
– Pomogłem ci, bo pamiętam swą obietnicę – rzekł wreszcie głosem, przypominającym jednocześnie lód i płomień – Może jeszcze mnie nie rozczarowałeś, ale strzeż się, bo kroczysz po cienkiej linie. Nie mam zamiaru zajmować się naprawianiem twoich błędów, choć kiedyś byłeś moim ulubieńcem i nadal mam do ciebie niewytłumaczalną słabość. .
– Jeśli zasłużyłem na gniew Księcia Demonów, jestem gotów umrzeć z twojej ręki. Należę do ciebie i możesz zachować mnie przy życiu lub zniszczyć, wedle tego, jakie będzie twoje życzenie.
- Mówisz prawdę.
Azhrarn przeniósł płonące posępnym ogniem spojrzenie na Sarę.
- Uważaj, ludzka dziewczynko – powiedział – Fae to niebezpieczni kochankowie dla śmiertelników. Są niczym morska woda dla spragnionego. Ludzie nie są w stanie nasycić się nimi.
Zwrócił się ponownie do Króla Goblinów.
– Nie rozgniewałeś mnie tym razem. Gdyby tak było, zniszczyłbym cię równie łatwo, jak koło wozu miażdży źdźbło trawy. Nie myśl, że o tobie zapomniałem. Obserwowałem, jak rośniesz w siłę i stajesz się coraz sławniejszy. Jak dotąd nie zawiodłeś mych oczekiwań, nawet przez związek z tą śmiertelniczką. Jest ciekawym stworzeniem, przyznaję. Ma w sobie coś, co powoduje że rozumiem twój wybór. Nadal jednak nie pojmuję, czemu nie ukarałeś jej, gdy odrzuciła cię przy waszym pierwszym spotkaniu. Wygląda na to, że niczego cię nie nauczyłem.
- Jestem Fae, nie demonem. Nie potrafiłem zrobić jej tego, co ty uczyniłeś Bisuneh i Siveshowi.
- Niestety. – w tym jednym słowie Azhrarn zawarł tyle mrocznego potępienia, że Sara aż się skuliła – To twój wybór. Sam kierujesz swoim życiem, bo takie było moje życzenie. Jeśli jednak chcesz w spokoju cieszyć się nią i swoim zabawnym królestwem, nie niepokój mnie więcej, zwłaszcza za pośrednictwem takich żałosnych osobników jak ten.
Wskazał pogardliwie na bioegzorcystę, który zwinął się w kulkę i starał się być niewidoczny.
– Przyrzekam, że nie przestając cię wielbić, pozostanę z daleka.- powiedział Jareth. W jego głosie zabrzmiał bezgraniczny szacunek i miłość – A jeśli kiedyś zechcesz wybaczyć mi odmowę powrotu do Druhim Vanashty, uczynisz mnie najszczęśliwszym na świecie.
Azhrarn uśmiechnął się chłodno.
– Jeszcze nie zasłużyłeś na moje przebaczenie. – rzekł – Nie wykluczam jednak nadejścia takiego dnia. Żegnaj, Królu Goblinów.
Owinął się czarnym płaszczem i znikł, a razem z nim jego demony, pozostawiając na dziedzińcu poskręcane ciała strzyg. Gobliny wypełzały ze swego ukrycia, rozglądając się lękliwie. Sara popatrzyła na wciąż klęczącego Jaretha.
– Kto to jest Druhim Vanashta?
Spojrzał na nią jak wyrwany ze snu.
– Nie kto, lecz co. Miasto demonów, którym włada Azhrarn. Spędziłem tam chyba najpiękniejsze chwile życia, ale nie mogłem zostać. Kiedyś opowiem ci więcej.
Spróbował wstać, ale nie zdołał. Znikąd pojawiła się Juno, jak zawsze z papierosem w ustach i spojrzała na niego krytycznie.
– Zero szacunku dla mojej pracy. – burknęła – Znowu pozwoliłeś się poharatać.
– Zapewniam, że nie pytano mnie o zdanie.
Sara uśmiechnęła się do Kuratorki.
– Teraz ja o niego zadbam. – powiedziała. Juno pokiwała głową z politowaniem.
– Cóż, chcącemu krzywda się nie dzieje – rzekła sceptycznie – B.J., zbieraj się.
Bioegzorcysta wyciągnął z kieszeni medalion Jaretha i rzucił mu.
– Trzymaj i witaj z powrotem na tronie. Naprawiłem łańcuszek po drodze.- skrzeknął wesoło.
– Nie zaniosłeś go Toby’emu, jak prosiłam? – krzyknęła Sara ze złością. B.J. rozłożył ręce.
– Wybacz, ślicznotko. Mogłem wykonać twoją prośbę, albo postarać się sprowadzić pomoc. Rzuciłem monetą, wypadła reszka...
– I pofatygowałeś się aż do Głębokiego Podziemia. – dokończył za niego Jareth
- Rzekłeś. Przecież ja i tak dobrze wiedziałem, gdzie chcesz się udać po pomoc.
- Można wiele o tobie powiedzieć, ale przyznaję, masz jaja.
- No spodziewam się!
Jareth założył amulet na szyję.
- Pomóż mi wstać, Juno. Muszę jakoś dotrzeć do zamku.
– Nie możesz się po prostu przenieść?
– Nie. Ellerkon kazał połamać mi palce. Jeszcze nie odzyskały sprawności, a do magii, niestety, potrzebuję rąk.
Kuratorka wzruszyła ramionami, pochyliła się i obejrzała uważnie jego dłonie.
– Nie jest źle. – mruknęła. Wyprostowała każdy palec Jaretha z osobna i przesunęła po nich dłonią. Syknął z bólu, ale zaraz uśmiechnął się, oglądając swe ręce z zadowoleniem.
– No, nieźle. Reflektujesz na posadę mego osobistego uzdrowiciela?
– Nie bądź taki do przodu, króliczku. I poczekaj z czarami jeszcze ze dwie, trzy godziny, efekt musi się utrwalić – Juno pomogła mu wstać i sprowadziła z niepotrzebnego już szafotu na rynek, gdzie szlochające ze szczęścia gobliny wyciągały ręce, żeby choć dotknąć swego króla, przekazać mu, jak bardzo cieszą się z jego zwycięstwa.
- Saro, chcesz teraz wrócić do swojego świata, czy jeszcze tu zostaniesz? - spytał B.J., żonglując swym cylindrem z wprawą zawodowego cyrkowca.
Dziewczyna otworzyła usta, potem je zamknęła.
– Jeszcze zostanę.- bąknęła wreszcie – Potem się zobaczy.

sobota, 9 maja 2015

Rozdział 19: BITWA W MIEŚCIE GOBLINÓW

Ellerkon skinął wielkodusznie głową.
Król Goblinów spojrzał na milczącą Sarę. Jego włosy w świetle księżyca wydawały się białe, dwubarwne oczy świeciły niczym gwiazdy. Choć stał na szafocie ubrany jedynie w swoje ulubione obcisłe spodnie i długie buty, a jego skórę znaczyły ślady bezlitosnej chłosty, i tak pozostawał królewsko godny. Budził szacunek.
– Saro – powiedział – Musisz coś wiedzieć, zanim oboje umrzemy. Od początku cię okłamywałem.
Zgromadzony tłum zaszemrał, poruszony.
– Kocham cię, moja mała dziewczynko. Kochałem cię przez te wszystkie lata i nie przestałem ani na chwilę. Jeśli moja śmierć miałaby być ceną naszego powtórnego spotkania, to niczego nie żałuję, nie chcę tylko, żebyś tu ze mną ginęła. Nie mogę uratować twego brata i wiem, że pewnie nigdy mi tego nie wybaczysz, ale chyba mogę ocalić choć ciebie.
Spojrzał na Ellerkona.
- Zgadzam się na wszystko. Oddam ci swoją komnatę tajemnic i... - pobladł i przełknął coś z wysiłkiem – zostanę twym niewolnikiem, skoro tego chcesz, tylko odeślij Sarę bezpiecznie do jej świata. Nie krzywdź jej, jak to masz we zwyczaju, a ze mną... rób co ci się podoba.
Wokół zapadła cisza. Milczały gobliny, milczały strzygi i ich zdumiony władca. Dla nich to było niewiarygodne: w obliczu niechybnej śmierci Jareth odrzucał ostatnią rzecz, która jeszcze mu pozostała. Swoją dumę.
Wszystkie oczy zwróciły się teraz na tę, ku której kierował słowa miłości. Sara poczerwieniała, czując na sobie ich wzrok i opanowała ją wściekłość. Jak on śmiał wystawiać ją w takiej chwili na pośmiewisko? Jak odważył się pomyśleć, że ona po tchórzowsku zgodzi się na taki układ? Czy on jej w ogóle nie znał?!
Zrobiła krok do przodu i uniosła rękę, by wymierzyć Jarethowi siarczysty policzek. Wokoło nich świat wstrzymał oddech. Ręka dziewczyny zawisła na moment w powietrzu, potem jej twarz zmieniła nagle wyraz. Usta Sary zadrżały, oczy zaszkliły się i z gniewnym okrzykiem:
- Ty głupi ośle!
rzuciła się na szyję Króla. Objęli się i zatracili w pocałunku, zapominając gdzie są i nie dbając o to. Czas stanął dla nich w miejscu. Nawet Ellerkon zamarł, jakby ogłuszony tym widokiem.
A zaraz potem rozległ się potworny huk. Ziemia pękła, ze szczeliny wychynął ogromny piachorobal, na którym wierzchem siedział Beetlejuice.
– Yuppiyayey! Yuppiyayou!
Ghost riders in the sky! –
zaśpiewał fałszywie bioegzorcysta. Zgrabnie zeskoczył ze swego obrzydliwego rumaka, który natychmiast wrył się w ziemię po drugiej stronie szafotu, porywając po drodze kilka strzyg.
Beetlejuice wylądował za plecami Jaretha i Sary.
– Witajcie, kochankowie z Werony!- zaskrzeczał wesoło i chwycił oboje za ramiona – Tęskniliście za mną? Głowy w dół! Części niesforne też!
Rzucił ich na deski. W tym samym momencie niebo rozdarła mroczna błyskawica. Przez powstałą szczelinę wlała się gęsta ciemność, z której wyłonili się niespodziewani goście, dziwne istoty o twarzach jak papierowe maski i czarnych włosach, w których wiły się srebrne węże. Nie zwlekając ani chwili przybysze rzucili się na przerażone strzygi. Przewodził im czarny orzeł, którego dziób i pazury rozszarpywały ciała przeciwników równie łatwo jak kot gotowane jajko. W ułamku sekundy na rynku rozpętało się prawdziwe piekło.
– Pilnuj Sary! – krzyknął Jareth, podrywając się z desek.
– A ty dokąd? – zawołała dziewczyna – Nie jesteś teraz w formie do walki! Wracaj! B.J., co on robi?
– Poleciał ratować swych pokracznych poddanych, a jakże by? Kiedy strzygi biją się z demonami, nie ma zmiłuj dla postronnych świadków. Leż, nie wstawaj.
– A ty mnie nie obmacuj!
- Wybacz, trudno utrzymać ręce przy sobie, będąc tak blisko twego jakże apetycznego ciałka. Ajajaj!
B.J. rozpłaszczył się na szeroki parasol, osłaniając dziewczynę przed deszczem odłamków, które sypnęły się z murów. Przed oczami Sary migały kościste sylwetki strzyg i pełne ponurej gracji postacie demonów ze srebrnymi wężami, wplecionymi w czarne włosy. Powietrze dosłownie wyło, tak jakby wrzeszczało ze strachu przed niezwykłymi gośćmi, szafot trzeszczał niebezpiecznie, jakby miał się zawalić... a potem, w jednej sekundzie, wszystko umilkło. Sara uniosła głowę i krzyknęła ze strachu. Na deskach szafotu stał Ellerkon, rozwścieczony, i wyciągał po nią rękę. Nie dosięgnął jej jednak. Jareth znalazł się między nimi i z rozpaczliwą determinacją uderzył we Władcę Olch całą swoją mocą, skoncentrowaną w jedną kulę. Impet uderzenia odrzucił Ellerkona do tyłu, rozerwał jego płaszcz i osmalił włosy. Władca Olch z trudem wstał. Spojrzał na nadlatującego orła i jego twarz wykrzywił skurcz nie tyle złości, co przestrachu.
– To nie koniec, Królu Goblinów. Jeszcze się spotkamy.- warknął. Machnięciem ręki otworzył przejście, po czym zniknął w nim bez śladu
Jareth westchnął i osunął się bezsilnie na kolana. Jego rany znowu krwawiły, z trudem łapał oddech.
– Poukrywałeś swoje ukochane potworki? – zagadnął go Beetlejuice, przybierając normalną postać, tyle że dodatkowo wzbogaconą o cylinder, którym kręcił nonszalancko w powietrzu.
– Ktoś musiał to zrobić. Saro, nic ci nie jest?
– Jestem cała.
Uśmiechnął się z wysiłkiem. Odwzajemniła ten uśmiech, ale zaraz ponownie skuliła się ze strachu, bowiem na deskach wylądował teraz orzeł. Złożył skrzydła i przeistoczył się w czarno odzianego mężczyznę o antracytowych oczach i wspaniałej, potarganej grzywie granatowych włosów. Jego uroda, jednocześnie porażająca i bezlitosna w swej doskonałości, wstrząsnęła Sarą, kamienne spojrzenie dosłownie przykuło ją do miejsca. Pomyślała, że wie już, co czuje ptak zahipnotyzowany przez węża.

środa, 6 maja 2015

Rozdział 18: SZAFOT

Panująca w wieży cisza uspokajała rozdygotane nerwy i powodowała dziwną w tych warunkach senność. Naprawdę chciało się jej spać. Magia przesycająca rajskie jabłka wreszcie z niej wywietrzała i do głosu doszło zmęczenie. Była dosłownie skonana, w końcu nie spała zeszłej nocy, odpoczywała tylko co jakiś czas na poboczu drogi, a tej ledwie się zdrzemnęła. Nawet nie przypuszczała, że ma w sobie tyle siły i dotrze do Miasta Goblinów w założonym czasie. Tylko że na co się to przydało?
Sen przyszedł niespodziewanie, zabrał ją z małej celi, ukoił.
Gdy otworzyła oczy, słońce za wąskim oknem zaszło już za linię horyzontu. Zza ściany dobiegał ją śpiew Jaretha. Jego czarodziejski głos niósł się nad całym miastem, wtórował mu dźwięk niewidocznych instrumentów. Słyszały go strzygi, słyszały i gobliny, pędzone tłumnie na miejsce kaźni. Przystawały, choć szturchały je kije strzyg i zwracały głowy w stronę wieży. Wiele z nich otwarcie płakało, nie wstydząc się łez. Ta pieśń była ostatnim darem ich króla, wszystkim, co jeszcze mógł dla nich zrobić.

She'll come, she'll go.
She'll lay belief on you
Skin sweet with musky oil
The lady from another grinning soul

Cologne she'll wear. Silver and Americard
She'll drive a beetle car
And beat you down at cool Canasta

And when the clothes are strewn
don't be afraid of the room
Touch the fullness of her breast. 
Feel the love of her caress
She will be your living end

She'll come, she'll go.
She'll lay belief on you
But she won't stake her life on you
How can life become 
her point of view

And when the clothes are strewn 
don't be afraid of the room
Touch the fullness of her breast. 
Feel the love of her caress
She will be your living end 

(tekst David Bowie
, płyta "Aladdin Sane")

Sara też słuchała, dając się opanować czarowi głosu Jaretha. To była piękna pieśń i dziewczyna zastanawiała się mimo woli, dla kogo też Król Goblinów teraz śpiewa. Było ich wiele, jak twierdził Ivor i psiogłowy goblin, a jedna musiała być szczególna. Ciekawe, która? Była człowiekiem, Fae, sylfidą, a może elfką? Wbrew sobie poczuła ukłucie zazdrości, choć wraz z jawą powrócił też strach. Ściemniało się szybko, za chwilę pewnie przyjdą strzygi i zabiorą ją na egzekucję. Oby Ivor wykonał jej instrukcje, a B.J. oddał medalion Toby’emu. Choć on ocaleje. Zwilżyła gardło wodą z dzbana, stojącego w kącie celi.
Drzwi otwarły się, szarpnięte od zewnątrz i do środka weszły dwie strzygi w mundurach straży przybocznej Władcy. Jedna z nich szarpnęła Sarę.
– Idziemy.- powiedziała ochrypłym głosem. Dziewczyna wyrwała się jej.
– Sama pójdę.
Strzyga wzruszyła ramionami, ale nie próbowała ponownie złapać jej za kark. Sara wyszła na korytarz. Z celi obok dwie inne strzygi wyprowadzały właśnie Jaretha. Jego rany zdążyły już zblednąć i zabliźnić się, choć minęło ledwie kilkanaście godzin. Ujrzawszy Sarę uśmiechnął się i uniósł rękę – mógł już poruszać palcami, choć z trudem. Rzeczywiście regenerował się bardzo szybko.
– Ucięta głowa też ci przyrośnie? – nie potrafiła odmówić sobie drobnej złośliwości.
– Co do tego nie jestem przekonany. – odpowiedział spokojnie – Nie zawadzi jednak mieć nadzieję.
– Nie licz na to. – Ellerkon pojawił się obok nich znikąd, jak duch. Wyglądał jeszcze paskudniej niż dotąd, o ile było to w ogóle możliwe.
– Raduj się, Królu Goblinów. Dziś jest twój wielki występ, aż szkoda że ostatni. Poznałeś już, na co mnie stać, a teraz poznasz, jak smakuje śmierć od topora. Wolałbym co prawda zaoferować ci coś dłuższego i zabawniejszego, ale nie jestem głupi. Wiem że Fae, doprowadzone do pewnej granicy, są nieprzewidywalne. Dekapitacja jest pewnym sposobem pozbycia się ich, choć też ku memu żalowi mało bolesnym. Cóż, nie zawsze można mieć wszystko, czego się chce. Pewien zysk z tego jednak będzie. Gdy twoja krew wsiąknie w ziemię, Labirynt zacznie być posłuszny moim rozkazom.
A więc o to chodziło! Jareth skrzywił się złośliwie.
- Śnij dalej.
Ellerkon wzruszył ramionami i odwrócił się, ruszając przodem.
Wyszli z zamku na rynek Miasta. Pośrodku wznosił się klasyczny szafot – platforma z desek, na której stał szeroki pień, a obok niego muskularny Oprawca w czarnym kapturze, oparty o wielki topór. Zgromadzony dookoła tłum goblinów pilnowanych przez strzygi falował i szeptał, ponad miastem wschodził właśnie księżyc w pełni, oblewając rynek bladym światłem. Sara zadrżała. Poczuła jak Jareth łagodnie dotyka jej ręki i strach ulotnił się. Przynajmniej takiej magii mógł użyć i zrobił to, mimo wszystkich kłótni i złośliwości. Była mu za to wdzięczna.
– No? Nie zmieniłaś zdania? – spytał Ellerkon. Dziewczyna potrząsnęła głową, nie umiejąc ukryć odrazy. Władca Olch skrzywił się wzgardliwie.
– Zmienisz, gdy ujrzysz jego zwłoki. Obejrzysz sobie egzekucję z bliska wiedząc, że będziesz następna. Wtedy zaczniesz błagać, żebym cię przyjął. Będziesz czołgać się na kolanach i łokciach, skamląc o moją łaskę. Tylko że będzie już za późno.
– Nie zmienię zdania. Teraz coś zrozumiałam. Być może wcale tego nie chcę, ale on – ukazała gestem Jaretha – jest moim królem, a ja jego królową. Możemy się nienawidzić, teraz jednak stoimy ramię w ramię i tak właśnie ma być. Tak czy inaczej, wolę z nim umrzeć niż żyć z tobą.
- Piękne słowa. – szydził Ellerkon – Jak znam Jaretha, pewnie ująłby je w muzykę i poezję.
Król Goblinów uśmiechnął się.
- Skoro tego chcesz...
- Milcz! - zgrzytnął Ellerkon.
- Bo co, zabijesz mnie?
– Zaraz zobaczymy, czy będziesz taki odważny, gdy topór zawiśnie ci nad karkiem. Wasza Wysokość... – Władca Olch spojrzał na Jaretha i drwiącym gestem ukazał na pień – Proszę zająć swoje miejsce. Panno Saro, zechce pani mu towarzyszyć.
Brak strachu niekoniecznie oznacza odwagę. Nogi Sary były jak z waty, gdy przyszło jej pokonać kilka drewnianych schodków, zbudowanych w nocy przez niechętne ręce. Na pewno cieśle byli tu obecni, w spędzonym tłumie goblinów. Wolała nie myśleć, co też teraz czują. Spojrzała z góry na przymusowych widzów i poczuła, że jest jej ich żal. Co poczną bez swego króla, niegodziwego i wesołego, odrobinę szalonego, czasem złośliwego jak cholera, ale lubiącego ich po swojemu? Strzygi zamęczą je pracą dla Ellerkona, a może po prostu wybiją do ostatniego, gdy uznają za niepotrzebny kłopot.
– Dalej, dalej! – ponaglił ich Władca Olch – Chyba że któreś z was chce jeszcze wygłosić ostatnie oświadczenie. Tylko proszę już bez śpiewów czy melorecytacji. Nienawidzę tego i dobrze o tym wiesz, ty marny czarowniku.
Jareth zrobił dwa kroki w kierunku pnia. Serce Sary zwinęło się w małą, przerażoną kulkę, a wyobraźnia podsunęła jej natychmiast obrazy znane z kina i telewizji. A potem on, zamiast uklęknąć na deskach, odwrócił się nagle.
– Tak, chcę coś powiedzieć.- rzekł.

niedziela, 3 maja 2015

Rozdział 17: ZNOWU RAZEM

Uśmiechnął się, a Sara zadrżała znowu i tym razem upuściła dzban. Jedna ze strzyg uderzyła ją pięścią w kark, ale niemal tego nie zauważyła.
– Gdzie jest dziewczyna? – spytał dobitnie Ellerkon. Odczekał chwilę, potem uniósł drugą dłoń, wyprostowując wskazujący palec, ozdobiony czarnym pazurem – Jak wolisz. Które oko najpierw? Niebieskie czy brązowe? Do którego jesteś mniej przywiązany?
– Rób co chcesz, nic ci nie powiem.- warknął Jareth. Czarny pazur zbliżył się do jego oka.
– Gdzie... ona... jest?
Sara zerwała z siebie płaszcz.
– Tu jestem! – zawołała – Zostaw go, ty popieprzony świrze!
Wszystkie twarze zwróciły się ku niej. Ellerkon puścił Jaretha, który z jękiem przywarł czołem do słupa i chwytał powietrze półotwartymi ustami.
– Odwiążcie go.- nakazał przybocznym strzygom i podszedł wolno do Sary. Przez długą chwilę przyglądał się jej, jakby była motylem nadzianym na szpilkę.
Do tej pory dziewczyna trzymała się jakoś, teraz zęby zaczęły jej niebezpiecznie szczękać. Nie chciała pokazać po sobie strachu, jednak sam widok Władcy Olch z tak bliska był wystarczający, żeby każdemu dusza uciekła w pięty. Dwie strzygi przywlokły do niej Jaretha za wykręcone do tyłu ręce, i bezceremonialnie rzuciły na ziemię. Król Goblinów z trudem wstał i wyprostował się. Z szarpanej rany na jego szyi wciąż sączyła się krew, plecy znaczyły szramy po batogu oprawcy, ale patrzył nieulękle, ze zwykłą dla siebie mieszaniną odwagi i arogancji. Ellerkon przeszedł się wolnym krokiem przez dziedziniec, zawrócił i znów stanął przed Sarą.
– A więc jesteś – powiedział – Przyszłaś ocalić swego kochanka? Jak romantycznie...
– On nie jest moim kochankiem – oświadczyła twardo – Nawet go nie lubię.
– I wzajemnie.- parsknął Jareth – Jesteś nie do zniesienia. Rozpaskudzony bachor.
– Erotoman z przerośniętym ego.- nie pozostała mu dłużna.
- Ja, erotoman? A kto kogo prosił o seks?
- Może trochę głośniej, bo Chinach cię nie dosłyszeli!
Ellerkon wydawał się być nieporuszony. Nie śmiał się, co byłoby normalną reakcją na tę wymianę zdań, po prostu patrzył i słuchał.
– Nie masz o nim dobrego zdania, jak widzę. A mimo to wskoczyłaś mu do łóżka. Dlaczego? Bo że on był chętny, nie dziwię się, wiadomo nie od dziś, jaki jest i co lubi.
– Bo tak mi się spodobało! Wiedziałam, czego ode mnie chcesz i postarałam się, żebyś tego nie dostał. Dobrze wiem, że smakują ci tylko dziewice, więc przestałam być jedną z nich.
Wydawało się, że te słowa zrobiły wrażenie nawet na strzygach, choć jako zdyscyplinowane wojsko milczały. Ich dowódca mierzył zuchwałą śmiertelniczkę wzrokiem, a był to wzrok niedobry, zimny i okrutny.
– Racja, nie lubię nadgryzionych dań – rzekł wreszcie z pogardą – I nie dojadam po nikim resztek. Chociaż... dla ciebie mógłbym zrobić wyjątek, gdybyś ładnie poprosiła...
Wyciągnął szponiastą dłoń i ujął podbródek Sary. Wyrwała mu się ze wstrętem.
– Wolę umrzeć!
– Owszem, to rzecz najłatwiejsza. Skoro taka twoja wola, dołączysz do Jaretha na szafocie. Gdy tylko ukaże się księżyc, wasza krew znów się zmiesza, choć w inny może sposób niż byś chciała.
– Cudownie.- mruknął Król Goblinów w sposób wyraźnie podkreślający, że ma na myśli coś wręcz przeciwnego. Ellerkon spojrzał na niego krótko. Potem uśmiechnął się z nieopisanym okrucieństwem i machnął ręką na strzygi.
– Zamknijcie ich w osobnych celach.- ponownie zwrócił płonące oczy na swego jeńca – Tylko najpierw połamcie mu palce. Lepiej się zabezpieczyć przed tym spryciarzem.
Sara odwróciła w popłochu oczy, by na to nie patrzeć, a przez jej serce przemknął skurcz żalu. Te jego piękne, smukłe palce... Dobrze pamiętała ich dotyk na skórze. Jareth nie wydał tym razem żadnego dźwięku, być może łamanie drobnych kości było dla niego niczym w porównaniu z poprzednimi torturami.
Nie zawleczono ich do lochu, czego się skrycie obawiała, tylko na wieżę, świeżo przerobioną na więzienie. Cele były wąskie, oddzielone tylko cienką drewnianą ścianą. Dziewczyna usiadła na pryczy i skuliła się w jak najmniejszy kłębek. Szafot? Nie, tego nie było w jej planach. Nadszedł czas by skorzystać z pomocy Juno, niezależnie od tego, co stanie się z Królem Goblinów. Ostatecznie cholera z nim, zbiera co zasiał.
Wyciągnęła przed siebie ręce i... zauważyła, że nie ma podarowanego jej pierścionka. Musiał się zsunąć podczas szarpaniny ze strzygami. Oblał ją zimny pot i zadrżała. Co teraz? Zdusiła szloch, zatykając usta rękawem.
– Hej, Saro – odezwał się zza ściany zmęczony głos Jaretha – Wszystko w porządku? Co się dzieje?
– Nie pytaj jak idiota, do cholery! – wrzasnęła ze złością – Przecież nic nie jest w porządku! Poza tym to wszystko twoja wina!
– Och! – Król Goblinów był wyraźnie urażony – Przepraszam że żyję. A raczej, że jeszcze żyję.
Dziewczyna zamilkła, starając się uspokoić. Wrzaski i obwinianie innych nie miało sensu, sytuacja była zbyt poważna na dziecinne wybuchy.
– Jareth, co oni z nami zrobią? – spytała wreszcie.
– Skąd mam wiedzieć? – odparł niechętnie – Ja nie przeprowadzałem egzekucji. Jak ktoś mi podpadł, lądował w Bagnie Wiecznego Smrodu i na tym koniec.
Zastanawiał się kilka minut.
– Szafot, szafot – zamruczał – Mówił o zmieszaniu krwi. To dość jednoznaczne. Sądzę że pościnają nam głowy.
– To boli? – pisnęła Sara o kilka tonów wyżej niż zamierzała.
– Nie wiem. Nie, nie sądzę. Wszystko dzieje się bardzo szybko. Słuchaj, ja naprawdę nie chciałem żebyś się w to pakowała, ale czy ty kiedykolwiek byłaś skłonna słuchać?
Jego głos był teraz smutny i zrezygnowany. Przebijało z niego udręczenie, frustracja i cały przeżyty stres.
– Och, odczep się,- rzuciła Sara gniewnie. Nie miała ochoty teraz mu współczuć. Wtuliła się w kąt.

czwartek, 30 kwietnia 2015

Rozdział 16: ELLERKON

- Dla kogo on tak śpiewa? - szepnęła, przejęta ciekawością. Psiogłowiec spojrzał na nią.
- Któż to wie – odparł smutno – W jego życiu były setki kobiet, jedna piękniejsza od drugiej. Trudno zgadnąć, o której z nich kingy teraz myśli.
- Gdy nastanie pełnia, nowy król go zabije. Już nigdy nie usłyszymy jak śpiewa – dorzucił drugi, podobny z twarzy do lisa – Na samą myśl o tym chcę się zagrzebać w ziemi i już tam zostać.
- W jego głosie czuć ból.- szepnęła Sara.
- Ellerkon kazał go torturować przez cały dzień. Słyszeliśmy jak krzyczał. Ty nie słyszałaś?
Zadrżała i otuliła się mocniej magiczną peleryną.
- Dopiero co tu przyszłam. Jestem z daleka... z osady ludzi.
- Co ty robić z ludzie? - zaskrzeczała mała goblinka – Oni nudni.
Te pomniejsze gobliny mówiły w uproszczony sposób, większe – szczególnie psiogłowce – zdawały się być inteligentniejsze.
- Jego Wysokość mnie tam wysłał.
- Ahaaa...
- Milczeć i spać! - huknął dowódca strzyg – Jutro czeka was praca. Koniec leniuchowania, niewolnicy. A teraz milczeć. Jak usłyszę choć jedno piśnięcie, gorzko pożałujecie.
Gobliny posłusznie umilkły, zbijając się w ciasną gromadkę dla zachowania ciepła. Sara przywarła do nich, jednak działanie jabłek jeszcze nie minęło i dopiero o świcie zapadła w krótki, niespokojny sen.

Rano obudził ją czyjś zdławiony krzyk. Rozpoznała głos Jaretha i zerwała się natychmiast na równe nogi, roztrącając gobliny. Krzyk powtórzył się, pełen bólu i wściekłości. Sara rzuciła się ku bramie, ale psiogłowa goblinka w szarej sukni przytrzymała ją za rękę.
– Zabiją cię! Królowi i tak nie zdołasz pomóc.
– Chociaż spróbuję!
Zastygła, gdy w bramie zjawiła się jedna ze strzyg w randze oficera.
- Ty, ty i ty – szpon potwora wskazał na Sarę i dwie młode goblinki – Idziecie ze mną.
Dziewczyna zawahała się, ale pojawiła się druga, niższa stopniem strzyga i pchnęła ją brutalnie w stronę zamku.
– Nie opieraj się, kochanie – szepnęła jej trwożnie jedna z goblinek – Bo zrobią ci krzywdę.
Może tak było lepiej. Nie musiała zastanawiać się dłużej, jak potajemnie wejść do zamku, skoro ja tam po prostu zabierano. Sprawdziła dyskretnie zapięcie magicznego płaszcza, na szczęście trzymało dobrze. Póki co była względnie bezpieczna.
W kuchni podrzędna strzyga kazała im wziąć dzbany z winem i kubki. Poszturchiwane i poganiane ostrymi słowami zaczęły roznosić wino pośród oficerów zgromadzonych na wewnętrznym dziedzińcu. To było Sarze na rękę, mogła bowiem nie tylko dodać niepostrzeżenie wywaru z ziół do wina, a także zbliżyć się do więźnia i zobaczyć, co właściwie się dzieje. Lawirując między strzygami dotarła na środek, i omal nie upuściła dzbana.
Jareth stał na środku dziedzińca, półnagi, przykuty spiżowymi kajdanami do wbitego w ziemię słupa. Lewa strona jego szyi była jedną wielką raną, długie pasma jasnych włosów zlepiała krew, a plecy i ramiona pokrywały świeże pręgi. Opodal Ellerkon siedział na ustawionym wysoko rzeźbionym krześle i przyglądał mu się z sadystyczną rozkoszą. Sara zadrżała. „Na żywo” Władca był jeszcze straszniejszy niż w jej śnie. Z trudem opanowała chęć, by rzucić dzban i uciec.
Muskularny mężczyzna w czarnym kaftanie, z zatkniętym za pas biczem, wyjmował właśnie z metalowego koksownika żelazny pręt z drewnianym uchwytem. Podniósł go w górę i pokazał swemu panu.
– A więc, Królu Goblinów? – spytał Ellerkon przyjemnym głosem osoby, która się dobrze bawi – Powiesz mi czy nie?
Jareth uniósł głowę z wysiłkiem i popatrzył na niego bez słowa. Władca Olch uśmiechnął się zimno.
– Ty to naprawdę lubisz cierpieć. Aol, rób swoje.
Czarno ubrany oprawca dotknął końcem pręta boku więźnia. Jareth ponownie krzyknął, szarpiąc się w metalowych okowach, a Sarze serce podeszło do gardła. Oprawca cofnął rękę, a potem przyłożył rozgrzane żelazo trochę wyżej, pod łopatkę.
- Bądźże rozsądny – perswadował spokojnie Ellerkon – Po co ci taki upór? Sam przecież mówisz, że nie kochasz tej śmiertelniczki.
– To... nieważne – wysyczał Jareth przez zaciśnięte zęby – Żadnej dziewczynie na świecie nie życzę aż tak źle, by wydać ją w twoje ręce.
Władca Olch wstał i podszedł do niego wolno. Chwycił swego więźnia za włosy i odchylił jego głowę do tyłu.
– To co było do tej pory, jest drobiazgiem – rzekł – Do wschodu księżyca pozostało bardzo dużo czasu, a ja jestem pomysłowy. Będziesz żebrał o śmierć, zanim skończę.