Zamyślenie

Zamyślenie
----

środa, 17 czerwca 2015

EPILOG

Siedem miesięcy później.
Pielęgniarka pochyliła się nad wyczerpaną pacjentką. Leżąca na szpitalnym łóżku młoda kobieta miała długie, czarne włosy i zielone oczy, wielkie w wychudzonej twarzy.
– Dzieciątko jest głodne.
– Zabierz ją.- mruknęła pacjentka – Nie mam zamiaru jej karmić.
– Dlaczego? To takie śliczne, zdrowe dziecko. W ogóle nie znać że wcześniak. Proszę dać szansę jej i sobie.
– Powiedziałam, zabierz ją! – młoda matka odepchnęła kobietę w białym fartuchu – Nie chciałam tego dziecka i nie mam zamiaru zajmować się nim.
Pielęgniarka popatrzyła na noworodka i spróbowała jeszcze raz.
– Nie rozumiem. Przecież wystarczy raz spojrzeć na maleńką, żeby się w niej zakochać. Ma jasne włoski i takie piękne, choć niespotykane oczka, prawe niebieskie, a lewe piwne. To po tatusiu?
Wymęczona porodem pacjentka poderwała się z poduszek.
- Nie wiem! Rozumiesz, idiotko w czepku?! Ktoś wdarł się do mieszkania moich rodziców, gdy pilnowałam chorego brata, ogłuszył mnie i porwał. Więził mnie i gwałcił Bóg wie jak długo! Nie wiem nawet, jak wyglądał, bo nic nie pamiętam i nie chcę tego wiedzieć! Nie mam bladego pojęcia, dlaczego nie zdecydowałam się na usunięcie ciąży. Proszę natychmiast zabrać ode mnie tego bękarta, póki nie skręciłam mu karku! – Ponownie opadła na łóżko i obróciła się twarzą do ściany – Nienawidzę tego dzieciaka. Chciałabym, żeby przyszły gobliny i zabrały go, natychmiast.

Porodówka powoli zasypiała. Tym razem żadna z pacjentek nie sygnalizowała bólów porodowych, zapowiadała się więc spokojna noc. Pielęgniarka na oddziale noworodkowym wypełniała właśnie raporty, gdy na dworze rozszalała się burza, a w okno uderzył gwałtowny podmuch wiatru. Otworzyło się z trzaskiem i do pomieszczenia wleciała wielka, biała jak śnieg sowa. Pielęgniarka zerwała się z krzesła, ale sowy już nie było. Przed zapracowaną kobietą w pomiętym mundurku stanął szczupły, uderzająco piękny mężczyzna o długich, dziwacznie uczesanych jasnoblond włosach. Miał na sobie koszulę barwy ecru, obcisłe spodnie, buty z cholewami sięgającymi aż za kolana, długie rękawiczki i czarny płaszcz z wysokim kołnierzem. Pielęgniarka oniemiała, ale nim zdążyła jakoś zareagować, przybysz uśmiechnął się zniewalająco, podszedł i lekko dmuchnął jej w twarz. Kobieta poczuła zapach świeżo skoszonej trawy i polnych kwiatów. Jej głowa jej opadła, porażona niespodziewaną sennością. Intruz chwycił ją za ramiona, gdy zaczęła osuwać się na podłogę i ułożył na skórzanej kozetce. W dyżurce rozległo się spokojne, miarowe chrapanie.
Mężczyzna przeszedł bezszelestnie przez salę, gdzie w łóżeczkach leżało rzędem dwadzieścia siedem śpiących noworodków i wszedł do OIOMu,. Stało tam kilkanaście monitorowanych inkubatorów. Otworzył jeden z nich. Urodzona przed kilkoma godzinami dziewczynka zamrugała oczkami i skrzywiła się.
– Ciiii, nie płaczemy. – mężczyzna dotknął wskazującym palcem maleńkich ust dziecka – Wszystko w porządku, moja ty bezcenna. Zaraz będziemy w domu.
Wziął delikatnie noworodka na ręce, owinął połą płaszcza i zniknął razem z nim, jakby go nigdy nie było.

niedziela, 14 czerwca 2015

Rozdział 31: DUSZA

Merlin siedział przy stole, jedząc spóźnione śniadanie, gdy otworzyły się drzwi i wszedł jego przyjaciel. Usiadł naprzeciwko druida i zakrył twarz dłońmi, opierając łokcie o rzeźbiony blat.
– Zrobiłeś, co było trzeba. – odezwał się szorstko Merlin – Weź się teraz w garść i zjedz coś.
– Nie jestem głodny.
– Więc jedynie weź się w garść.
Jareth opuścił ręce. Jego twarz wciąż była przerażająco blada, rysy wyostrzone, jak u kogoś ciężko chorego.
– Zostawiłem ją w starym domu na poboczu. – powiedział ochrypłym głosem – Wybiłem okno i zrujnowałem pokój. Podarłem na niej ubranie, potem zadzwoniłem na policję i podałem lokalizację. Nikt nie powinien nic podejrzewać.
– Jeśli zacznie bredzić o goblinach i Podziemiu, może być kłopot.
– Nie zacznie. Gdy odzyska przytomność, nie będzie nic pamiętać. Ani Labiryntu, ani nawet... mnie.
Merlin opuścił rękę z niedojedzonym kawałkiem chleba i popatrzył uważnie na Jaretha.
- Toby się nie wygada?
- Na pewno nie. To mądre dziecko.
– Dobrze zrobiłeś. To chyba pierwszy niesamolubny uczynek w twoim życiu, jakkolwiek długo ono trwa.
Król Goblinów pokręcił wolno głową.
– Dlaczego to tak boli? – szepnął – Tak strasznie boli.
Dotknął dłonią piersi, jak wtedy gdy pulsowała tam złota igła, wbita w jego serce przez zdradzieckiego karła. Druid nalał sobie wina.
– Dla was, Fae, miłość i seks to tylko gra, niczym wasze tańce w blasku księżyca.- powiedział - Cieszy was, tak jak dziecko cieszy zrywanie kwiatów i zbieranie muszelek na plaży. Tacy jesteście, życie, a nawet śmierć, jest dla was zabawą. Kochacie śpiew, taniec i wszystko, co piękne, a śmiertelnikom dokuczacie, bo was to bawi. Tobie zamarzyło się coś więcej. Zachciało ci się posmakować słodyczy zarezerwowanej dla śmiertelników, będącej rekompensatą za ich krótkie, pełne cierpienia życie. Pewnego dnia bogom zrobiło się wstyd, że ludziom przypadł w udziale tylko ból i na osłodę dali im radość niedostępną innym istotom, niewysłowione szczęście łączące dwie dusze i rozkosz przepajającą każdą cząstkę ich ciał, kiedy... Byłeś o to zwyczajnie zazdrosny. Obserwowałeś ich, podglądałeś bezwstydnie kochające się pary za pośrednictwem swych kryształów i w końcu postanowiłeś zdobyć to dla siebie. A że Fae zawsze spełniają swe kaprysy, to po wielu latach, może nawet wielu setkach lat poszukiwań i eksperymentów zrozumiałeś, że aby naprawdę poczuć to, co śmiertelnicy, musisz znaleźć najpierw prawdziwą miłość. No i znalazłeś na swe nieszczęście. Musiałeś co prawda pić jej krew, żeby czuć to, co ona i poznać prawdziwą rozkosz zmysłowego spełnienia, ale udało ci się. Wychyliłeś do dna kielich przeznaczony wyłącznie dla ludzi, upajając się jego słodyczą i nie spodziewałeś się nawet, że będzie to miało to swoją cenę. Że pewnego dnia będziesz też musiał skosztować goryczy śmiertelników.
Jareth słuchał go, nie próbując zaprzeczać ani o nic pytać. Od dłuższego czasu czuł wilgoć na policzkach i miał wrażenie, że widzi coraz gorzej. Merlin obserwował go z chłodnym współczuciem. Znali się od piętnastego wieku, a jeszcze nigdy nie widział go w takim stanie: załamanego i co gorsza zrezygnowanego.
– Jeśli cię to pocieszy – podjął po chwili – to coś jednak na tym zyskałeś. Jako pierwszy Fae w historii świata zaznałeś prawdziwej, ludzkiej, wzajemnej miłości, a jest ona omalże największą siłą sprawczą, która istnieje.
Król Goblinów otarł policzek i ze zdumieniem obejrzał mokrą dłoń.
– Co mi jest? – szepnął.
– Płaczesz. – wyjaśnił mu beznamiętnie Merlin - Nie wiem, gratulować ci czy współczuć, bo to oznacza, że zbliżyłeś się do ludzi bardziej niż jakikolwiek Fae.
Podał mu przez stół napełniony puchar.
– Napij się wina. Dobrze ci zrobi, jest mocne. To „Elfickie srebrzyste”.
Jareth nie zareagował. Patrzył na druida tak, jakby go nie widział, jego dwubarwne oczy były teraz matowe i bez blasku.
– Czy moje serce przestanie boleć? – spytał po dłuższej chwili. Merlin potrząsnął głową.
– Na razie nie. Ale nauczysz się z tym żyć. I kiedyś, może nawet już niedługo, spostrzeżesz że słońce nadal jest słońcem, wiosna pachnie kwiatami, a piękne kobiety mają gorące ciała. Nie będzie to zdrada wobec Sary, a jedynie powrót do życia. Póki co, pozwól sobie na żałobę. Płacz, skoro się nauczyłeś, to przyniesie ci ulgę. Krzycz, jeśli musisz. Szybciej wyrzucisz z siebie stres. Możesz się też upić, aż padniesz nieprzytomny. Jutro będziesz miał ciężkiego kaca, a kiedy wymiotuje się cały dzień, naprawdę nie da się myśleć o złamanym sercu. Jednak cokolwiek zrobisz, pamiętaj, że postąpiłeś słusznie.

Niełatwo byłoby powiedzieć, czy słowa Merlina przyniosły Jarethowi jakąś ulgę. W każdym razie okazały się prawdziwe. Po wielu tygodniach cierpienia ból zelżał na tyle, że Król Goblinów mógł ponownie zająć się sprawami swego królestwa. Znów wieczorami rozbrzmiewał z północnej wieży jego śpiew, któremu wtórował dźwięk niewidzialnych instrumentów, tak jakby nic się nie zmieniło. Tyle tylko, że w złocistym głosie Jaretha pojawiła się ledwie dostrzegalna nuta łagodnego smutku, której wcześniej nie było i została już na zawsze.
Ale gobliny i tak były zbyt głupiutkie, żeby to zauważyć.

czwartek, 11 czerwca 2015

Rozdział 30: CZAS NA ROZSTANIE

Król Goblinów zmaterializował się w sali tronowej tak gwałtownie, że wskutek impulsu magicznego pękły w niej wszystkie lustra, dwaj wartownicy runęli na podłogę, a śpiący pod sufitem sęp stracił połowę piór w ogonie.
– Wasza Wysokość....
– Gdzie jest Sara?! – krzyknął Jareth. Wartownicy patrzyli na niego okrągłymi oczami, nic nie rozumiejąc. Nim zdążyli zdobyć się na jakąś odpowiedź, do sali wpadł blady i wyraźnie zdenerwowany Merlin.
– Jesteś już? Wiedziałem że ją usłyszysz.
Jareth rzucił się na druida i potrząsnął nim brutalnie.
– Gdzie Sara?!
– W swojej komnacie. Słuchaj, ja... zrobiłem co mogłem...
– Co ty wygadujesz? Co się stało?!
Merlin chwycił go mocno za nadgarstki.
– Opanuj się. Nie wiem, co się stało. Przysięgam. Sam nic z tego nie rozumiem. Ona po prostu przestała oddychać i było po wszystkim!
Król Goblinów wyrwał mu się i znów zniknął. Czarodziej westchnął i pobiegł na górę w normalny sposób, schodami. Dobrze wiedział, co zobaczy.
W urządzonej dla Sary komnacie Jareth pochylał się nad łóżkiem dziewczyny i obejmując palcami jej skronie próbował wyczuć choć iskrę życia. Z jego ust płynęły bezładne słowa rozpaczy i nielogicznej nadziei. Merlin pokręcił głową ze współczuciem.
– Już próbowałem wszystkiego, co tylko możliwe. – powiedział – Blokowałem jej ostatni krzyk tak długo jak tylko mogłem, by do ciebie nie dopłynął, póki tylko miałem nadzieję że coś jednak zrobię, ale w pewnym momencie musiałem się poddać. Śmiertelnicy łatwo umierają, przyjacielu. Nie zmienisz tego.
Jareth spojrzał na niego i druid przez chwilę poczuł mrowiący lęk. Nie widział jeszcze żadnego Fae w takim stanie i obawiał się, że wszystko skrupi się na nim, ale Król Goblinów chyba go nawet nie dostrzegał. Jego dwubarwne oczy były ślepe z żalu, twarz poszarzała i zapadnięta.
– Nie... Nie poddam się! – krzyknął. Potem chwycił ciało Sary w ramiona i znikł sprzed oczu Merlina.
Tym razem zmaterializował się na najwyższej wieży swego zamku, na dachu na który nie było żadnego wejścia. Zwykle chował się tutaj, gdy chciał by wszyscy dali mu święty spokój, ale teraz chodziło o coś zupełnie innego. Ostrożnie położył Sarę na kamiennych płytach i krzyknął, unosząc głowę ku niebu:
– Juno! Juno! Juno!

Kuratorka zjawiła się, ledwie przebrzmiało trzecie powtórzenie jej imienia.
- Przyprowadź mi ją! - zaskowyczał Jareth na widok starszej pani – Ja nie mogę jej znowu stracić! Oddaj mi Sarę, Juno!
Kuratorka przyklękła obok i ujęła jego głowę w obie ręce.
- Uspokój się. – powiedziała z naciskiem – Nawet gdybym bardzo chciała, nie mogę tego zrobić, bo Sary nie ma w Krainie Zmarłych, wiedziałabym o tym.
- Jak to, nie ma jej tam?
- Nie ma, bo ona nie umarła. Nie w ścisłym tego słowa znaczenia, choć chyba ktoś chciał do tego doprowadzić. Jej dusza jest teraz zagubiona między Podziemiem a Naziemiem. Jeśli chcesz, żeby wróciła do ciała, musisz zanieść dziewczynę do podsłonecznego świata, z którego pochodzi. Wtedy jej dusza sama znajdzie właściwą drogę.
Król Goblinów patrzył na starszą damę szeroko rozwartymi oczami, do których powoli wracała nadzieja.
- I potem będę mógł ją stamtąd zabrać?
Juno westchnęła.
- Technicznie rzecz biorąc, tak. Jednak nie radziłabym.
- Dlaczego? Ja ją kocham!
- Właśnie dlatego. Jak myślisz, czyja to robota?
Jareth pobladł jeszcze bardziej niż dotąd. Jego i tak bardzo jasna skóra stała się niemal przezroczysta, na skroniach wystąpił wyraźnie widoczny wzór niebieskawych żył
- Azhrarn! To jego zemsta za moje nieposłuszeństwo...
Juno stanowczo zamknęła mu usta dłonią.
- Milcz, zanim powiesz coś takiego, co da mu pretekst do wymyślenia ci następnej kary. Czyżbyś zapomniał o losie Besuneh, zwanej Miodowym Skarbem, która ośmieliła się przeklinać Księcia Demonów? Pamiętaj, twój mentor doskonale wie, gdzie uderzyć by najbardziej bolało i nie zawaha się.
Jareth zmilczał posłusznie, choć widać było, że kosztuje go to wiele wysiłku. Spojrzał na nieruchomą Sarę.
- A więc muszę...
- Tak. – Juno pogłaskała go otwartą dłonią po nastroszonych włosach, jakby był małym chłopcem – Jeśli naprawdę ją kochasz i nie chcesz, by działa się jej krzywda, oddaj Sarę jej światu. Pozwól jej żyć i starzeć się w spokoju, jak każdej ludzkiej istocie. Niech ci wystarczy ten mały cud, że jej dusza, opuszczając śmiertelną powłokę, wybrała niewłaściwą drogę i dzięki temu Sara może powrócić do życia, jeśli tylko ponownie przekroczy granicę światów.
Król Goblinów zdusił w sobie coś, co podejrzanie przypominało szloch. Po chwili skinął głową i ponownie wziął ciało dziewczyny na ręce. Owinął je płaszczem i wyszeptał słowa otwierające przejście. Wokoło rozszalał się wicher i wszystko pociemniało jak podczas burzowej nocy, bo przejście z Podziemia do Naziemia wymaga zawsze silnego wiru magii. Jareth rzucił Kuratorce pożegnalne spojrzenie i wkroczył w otwarty portal.
- Niech cię bogowie błogosławią, synku.- szepnęła Juno, gdy znikł sprzed jej oczu i miała już pewność, że nie może jej usłyszeć.

poniedziałek, 8 czerwca 2015

Rozdział 29: INSPEKCJA

Przyprowadzony przez Ivora oddział kończył właśnie śniadanie, gdy weszli do mesy przewidzianej dla strażników. Elfy o eterycznej urodzie, czarnowłose, smagłe orki i ludzie siedzieli ramię w ramię, dojadając wielkie porcje kaszy ze skwarkami.
– Wstać! – zakomenderował wysoki mężczyzna z ciemnymi włosami, spiętymi z tyłu w kitkę. Wszyscy zerwali się od stołu.
– Spocznij. Jak będziecie tak przerywać posiłki, to nabawicie się niestrawności. – Jareth uśmiechnął się pobłażliwie – Jesteście podobno ochotnikami do królewskiej gwardii?
– Tak jest, Wasza Wysokość! Ja nazywam się Trevor, a to są Likaros, Milva, Gernald, Vors...
Wymienił jednym tchem siedemnaście imion, wskazując po kolei na swych towarzyszy, którzy potwierdzali swą tożsamość skinięciem głowy.
– Widzę, Trevor, że już poczułeś się kapitanem gwardii. – powiedział Jareth, gdy prezentacja dobiegła końca – Nie mam zresztą nic przeciwko temu. Chcę tylko, żebyście uświadomili sobie jedno. Przybyliście do mojego królestwa w poszukiwaniu wolności i bezpieczeństwa. Zostając gwardzistami rezygnujecie z jednego i z drugiego. Czy to wam pasuje? Jeśli ktoś się teraz wycofa, nie będę miał mu tego za złe, potem nie będzie to już możliwe. Przysięga wojskowa zobowiązuje.
Jedna z elfickich wojowniczek, śliczna dziewczyna o krótko obciętych jasnych lokach, wysunęła się naprzód.
– Gdybyśmy tego nie rozważyli, nie byłoby nas tutaj. Jesteśmy zdecydowani i nie zmienimy zdania, Wasza Wysokość. Proszę uważać nas za swoją własność, tak samo jak wszystkich tych, którzy się zgłosili.
– Ojojoj, i po co te wielkie słowa? – Jareth przeszedł się po mesie, lustrując uważnie przyszłych gwardzistów – Czeka was dużo pracy. Przede wszystkim treningi, a poza tym zabiegi uodparniające na większość zaklęć magii bojowej. Dziś jeszcze poślę po szkoleniowców, uodparnianiem zajmie się Merlin. Widzę, że wśród was są ludzie, elfy i orki, a także mężczyźni i kobiety zapowiadam więc, że nie będę tolerował żadnych tarć na tle uprzedzeń. Nie mam nic przeciwko ksenofobii i seksizmowi, to czasem nawet zdrowe odruchy, ale nie wtedy gdy trzeba razem pracować. Macie być jedną rodziną, chcecie czy nie. Kto się z tego wyłamie, zostanie karnie wydalony ze służby, a raczej nie chcecie wiedzieć, co to znaczy w moim wykonaniu. Nie jestem zainteresowany „nabywaniem was na własność” i nikogo nie zmuszam do służby na zamku, ale gdy ktoś już tego chce, musi być przygotowany na to, że jako władca królestwa będę dla was wymagającym pracodawcą. Rozumiecie to?
– Tak jest.- padła niemal jednogłośna odpowiedź. Gwardziści stanęli na baczność, zakładając ręce za plecy i wyskandowali chórem – Przysięgamy służyć wiernie i w potrzebie oddać życie!
– Co do mnie, możecie to sobie darować, ale jeśli chodzi o moją królową – Jareth objął Sarę ramieniem – to za nią każde z was jest osobiście odpowiedzialne, rozumiecie? W razie bezpośredniego zagrożenia najpierw ratujecie ją, dopiero potem myślicie o reszcie, nie wyłączając mnie. Czy to jasne?
– Tak jest!
Król Goblinów nie zauważył, że na jego słowa czarne oczy orka Parisha błysnęły przez moment ponurą czerwienią ognia, pozbawionego choćby odrobiny ciepła właściwego temu żywiołowi. Gdy spojrzał w jego kierunku, ork wyglądał już zupełnie zwyczajnie.


Doroczna inspekcja wysuniętych placówek to nudny obowiązek króla. Jareth nie chciał obarczać nim Sary, szczególnie że dziewczyna potknęła się ostatnio na schodach i paskudnie zwichnęła nogę. Merlin próbował jej pomóc ale ku jego zdumieniu uraz okazał się oporny na magiczne działania.
- Pewnie to dlatego, że w XX’tym wieku mało kto wierzy w czary. – powiedział – A może współżycie z tobą jakoś ją uodporniło. W końcu nikt jeszcze nie zbadał, jak wpływa na ludzką istotę życie u boku Fae.
Dlatego właśnie Jareth postanowił, że Sara zostanie w zamku na te kilka dni, poprosił jedynie Ivora, żeby się nią zaopiekował. Młody elf bardzo zaprzyjaźnił się z Sarą i chętnie się zgodził, choć jego obecność nie była tak naprawdę niezbędna – w końcu w zamku rezydowała teraz gwardia, złożona głównie z ludzi, a i gobliny bardzo polubiły nową „Lady”. Król był jednak dużo spokojniejszy, zostawiając przy boku narzeczonej prawdziwie zaufaną osobę. Najchętniej sam by przy niej został, ale z posterunków dochodziły niepokojące wieści i koniecznie musiał je sprawdzić. Wolał nie ryzykować, że zaskoczy go nowa wojna, szczególnie teraz, gdy miał tyle do stracenia.
Wysuniętych posterunków było dokładnie trzynaście – tyle, ile wynosiła święta liczba Labiryntu.. Strzegły królestwa przed niespodziewaną inwazją, ale w przypadku Ellerkona i jego armii strzyg zawiodły. Władca Olch był zbyt silnym magiem, by można było przewidzieć, co zrobi i umiał otworzyć przejście dla siebie w każdym miejscu. Co innego trolle, elfy czy południowi Sidhowie. Królestwo goblinów było niewielkie i otoczone przez nieprzyjaznych sąsiadów. To że do tej pory pozostawało niezawisłe, stanowiło wyłączną zasługę Jaretha i jego biegłości we władaniu magią. W razie potrzeby umiał obudzić obrońców swego państwa z kamieni. Powstałych dzięki jego zaklęciom garguli bali się wszyscy. Niewrażliwe na ciosy, z grubsza człekokształtne twory mogły zmiażdżyć całe armie i nie istniała jak dotąd broń przeciwko nim. Jedyną ich wadą był ograniczony czas aktywności, tak że nie można było obsadzić nimi granic. Rolą obserwatorów w wysuniętych placówkach było więc wypatrywanie zagrożenia i stała gotowość, by powiadomić swego króla. Oddziały złożone z goblinów właściwych stanowiły dodatkowe zabezpieczenie. Niedobitki armii Wielkiego Goblina czuły się całkowicie usatysfakcjonowane swoją pozycją, którą zawdzięczały nowemu królowi. Co prawda nieraz podczas wieczorów przy ognisku roztrząsały skrupulatnie, jakim cudem smukły i delikatny z wyglądu Fae zdołał pokonać ich władcę podczas brutalnej walki wręcz, ale w ich głosach brzmiał wtedy niekwestionowany szacunek. Brutalne i prymitywne stworzenia miały swój własny kodeks honorowy, a jednym z jego punktów było posłuszeństwo swemu władcy. Moce magiczne Jaretha budziły w nich taki sam respekt jak i zręczność, z którą pokonał ich byłego przywódcę, mógł więc być mniej więcej pewny ich wierności. Niezapowiedziane inspekcje zastawały zazwyczaj wszystko we względnym porządku, co najwyżej dowiadywał się, że załoga danego posterunku wdała się w nieplanowaną utarczkę z pogranicznikami „drugiej strony”. Tego rodzaju małe bitwy były traktowane jako znakomita rozrywka, a Król Goblinów – za przykładem władców ościennych państw – udawał dla świętego spokoju, że o niczym nie wie.
Tym razem dowódcy posterunków mogli zauważyć, że Jareth, zazwyczaj awanturujący się o byle co i wymyślający im od ostatnich w płynnym goblińskim rodem ze Śródziemia, jest myślami zupełnie gdzie indziej. Dotarły do nich co prawda plotki o najeździe Ellerkona i związanych z tym problemów w stolicy, jednak wiedzieli już, że Władca Olch został już przepędzony i wszystko wróciło do normy. Tymczasem Jareth ledwie zainteresował się przedstawianymi mu raportami. Był wyraźnie niespokojny, i to w sposób zupełnie do niego niepodobny. Zauważył to już dowódca posterunku nr 1, Uruk, i na wszelki wypadek zawiadomił innych za pomocą używanych w Podziemiu gołębi pocztowych. Jego obserwację po kolei potwierdzali inni i po opuszczeniu posterunku przez Króla zaczynało się wielkie plotkowanie na temat domniemanych powodów złego humoru władcy.
Plotki i domniemania urwały się po inspekcji na ósmym posterunku. Jego kapitan, szary olbrzym o imieniu Jorga, mówił potem, że w środku rozmowy o konieczności naprawy palisady wszyscy obecni w placówce usłyszeli nagle kobiecy krzyk. Jareth zbladł jak trup i bez słowa wyjaśnienia znikł jak kamfora. Zastanawiano się, co to mogło znaczyć, ale dopiero wiele dni później w wysuniętych posterunkach dowiedziano się, o co chodziło. Żeby mieć wieści z pierwszej ręki, musieliby być na zamku w Goblin City, gdzie rozegrał się cały dramat.

piątek, 5 czerwca 2015

Rozdział 28: SPRAWY BEZPIECZEŃSTWA

Spojrzał na nią. Jego dwubarwne oczy były teraz wielkie i błyszczały gorączkowo. Mówił z trudem, jakby słowa lepiły mu się do warg.
– Uklęknąć przed nim i dotknąć czołem ziemi. Tylko pod tym warunkiem zgodził się spełnić moją prośbę.
Pobladł przy tych słowach tak bardzo, że Sara aż się wystraszyła. Uniosła rękę i pogładziła jego policzek.
– Wiem, ile cię to kosztowało. To musiało być straszne.
– Straszna to była jej śmierć, straszna i niepotrzebna, a ja zrobiłem co musiałem. Moja duma mogła na tym ucierpieć, ale co z tego? To był tylko gest bez znaczenia, chyba że Ellerkon przypisywał mu jakieś.
Przez chwilę milczał.
– Pytałaś, czemu ci nie powiedziałem. – podjął po chwili – Może kontakt z Loosirą sprawił, że lepiej rozumiem ludzi niż kiedyś. Wiedziałem, że lubisz Hoggle’a i nie chciałem cię zranić. Poza tym cała ta sprawa stawia mnie w nienajlepszym świetle. Powinienem pozbyć się tego bezwstydnego karła już wtedy, gdy zdradził mnie, by ci pomóc, ale wybaczyłem mu. To był błąd.
– Dlaczego mu wybaczyłeś?
– Ze względu na ciebie. To pokręcone, ale widząc go miałem wrażenie, że jesteś jakoś bliżej. To taka zbrodnia?
Sarah usiadła obok niego.
– Nie lubię gdy jesteś smutny. – powiedziała – Żałuję, że zapytałam.
Objął ją i przytulił do siebie.
– Miałaś prawo wiedzieć. Wiesz, ja nawet nie czuję złości na tego pokracznego gnoma. Można było przewidzieć że kiedyś poważy się na coś takiego.
– Teraz będziesz miał własną gwardię. Ivor przyprowadził tu oddział ochotników, zakwaterowałam ich w kordegardzie.
Jareth roześmiał się serdecznie. Widać było, że ten pomysł rozbawił go ogromnie, ale po chwili przyznał:
- Może to nie najgorsza myśl. Trzeba będzie ich uodpornić na magię i wyszkolić, będę musiał ściągnąć tu kogoś otrzaskanego w kwestiach wojskowych. W końcu ktoś musi pilnować mojego skarbu.
– Niby mnie? Sama potrafię się przypilnować.
Pocałował ją w usta.
– No chodźmy już na to śniadanie. – powiedział wstając – Potem pogadam sobie z tymi kandydatami na gwardzistów. A gdy Merlin pozwoli mi już na normalne życie, zabiorę cię w najpiękniejsze miejsce mojego, a teraz już też twojego królestwa.
Objął ją i zanucił:

All my friends
Now seem so thin and frail
Slinky secrets
Hotter than the sun
No peachy prayers
No trendy rechauffe 
I'm with you
So I can't go on

All my violence
Raining tears upon the sheet
I'm bewildered/resentful
For we're strangers when we meet


(tekst David Bowie)

Trzymając się za ręce wrócili do zamku, gdzie czekał na nich zastawiony stół. Siedział już za nim Merlin i pożywiał się żarłocznie. Na widok swego pacjenta uniósł brwi.
– Miałeś leżeć przez co najmniej trzy dni.
– Leżałem, ale już mi się znudziło. – Jareth przysunął sobie krzesło – Daj spokój, nie jestem człowiekiem, nie musisz chodzić koło mnie i robić zatroskanych min.
– Przynajmniej zachowaj dietę. Inaczej naprawdę się rozchorujesz, a wtedy przysięgam że przywiążę cię do łóżka łańcuchem, jeśli będzie trzeba.
Król Goblinów wziął stojący przy jego nakryciu srebrny kubek z polewką i demonstracyjnie wypił.
– Jak widzisz, jestem grzeczny. Nie zjem ani kęsa, póki nie pozwolisz. A jak tam badania?
Druid wzruszył ramionami.
– Idzie opornie, mam jednak nadzieję złamać to zaklęcie. – powiedział z pełnymi ustami – Wtedy będę mógł stworzyć kontrczar i zabezpieczyć cię na przyszłość. Nie sądzę, żeby Ellerkon odpuścił.
Sara omal nie zakrztusiła się kanapką.
– Nie....
– Spokojnie, panienko. – Merlin wziął sobie kawałek mięsa z półmiska – Opracuję coś, co go powstrzyma. Nie zrobiłem tego wcześniej, bo jak się dowiedziałem o inwazji, było już „po ptokach” i zresztą nie miałem punktu zaczepienia. Teraz go mam. Poza tym jest trochę czasu, ten stary drań musi najpierw wylizać rany. Jareth, wiesz że musisz zająć się tworzeniem gwardii?
Król Goblinów skinął głową.
– Dużo jest ochotników?
– O, bardzo dużo. Ivor i ja wybraliśmy na razie osiemnastoosobowy oddział, jednak docelowo może być około pięćdziesięcioro, może nawet więcej. Przy dobrym wyszkoleniu będziesz miał własną armię.
– Uhm. – mruknął Jareth – Tego właśnie pragnę jak nie przymierzając kąpieli w smole. Tak jakbym miał mało problemów.
– No i znowu narzekasz. Wiesz dobrze, jak się sprawy mają. Niedobitki goblinów właściwych, które są wojownikami, obsadzają wysunięte placówki i wioski w górach. Goblin City jest pełne tych małych głuptasów, które zwiałyby nawet przed nasrożoną muchą. Nic dziwnego, że Ellerkon tak łatwo opanował miasto.
– Dlaczego niedobitki? Kto to są gobliny właściwe? – spytała Sara ciekawie.
– Na pewno nie te pokraki, które się tu włóczą. – odparł druid – To wielkie i bardzo groźne stworzenia. Najniższy ma dwa i pół metra wzrostu i odpowiednią do tego muskulaturę. Niestety zostało ich niewielu, wyginęły w Wojnie o Pierścienie.
– Już drugi raz słyszę o tej wojnie.
– Była długa i paskudna, a gobliny walczyły po niewłaściwej stronie. No dobra, wracam do pracowni, moje gołąbki, a wy pamiętajcie o moich zaleceniach.
Mina Jaretha wyraźnie wskazywała na to, że będzie pamiętał, owszem, ale o tyle o ile będzie mu to na rękę. Merlin machnął beznadziejnie ręką i poszedł na górę, zabierając ze sobą kilka owoców. Król Goblinów rzucił tęskne spojrzenie na tacę z chlebem i mięsem, po czym westchnął i nalał sobie wina.
– Potowarzysz mi do kordegardy? – spytał. Sara skinęła głową.
– Dokądkolwiek zechcesz.

wtorek, 2 czerwca 2015

Rozdział 27: LOOSIRA

Postanowiła jednak iść do sypialni Jaretha. Nie chciała, żeby był sam. Wciąż miała w pamięci obraz wywołany przez Merlina i przechodziły ją niemiłe dreszcze. Fakt że ktoś, kogo miała za przyjaciela i kogo bardzo lubiła, był zdolny zaprzedać się Ellerkonowi i wykonać dla niego brudną robotę, był bardzo trudny do przełknięcia. Hoggle pozostał w jej pamięci jako istota o dobrym sercu, a teraz nie wiedziała już, co ma o nim myśleć. Potrząsnęła głową. Lepiej było o tym w ogóle nie rozmyślać.
Przeszukawszy kilka pokojów znalazła kołdrę i kilka poduszek. Zaniosła to wszystko do sypialni Króla i sporządziła dla siebie posłanie na podłodze. Powinno być całkiem wygodne. Potem podeszła do łóżka i odchyliła jedwabną zasłonę. Jareth spał spokojnie, nagi pod cienkim przykryciem. Jego skóra nadal była blada, w odcieniu kości słoniowej, ale mimo to wyglądał na zdrowszego. Po pięknie zarysowanych ustach błąkał się lekki uśmiech, tak jakby śniło mu się coś bardzo miłego. Sara dotknęła rozsypanych na poduszce jasnych włosów, pogłaskała palcem spiczaste ucho.
– Tak bardzo cię kocham.- szepnęła.

Zalecenia Merlina mogły być jak najbardziej celowe, ale takiego pacjenta trudno utrzymać w łóżku. Już następnego dnia, gdy Sara zeszła do kuchni, wstał, kategorycznie wyrzucił na zbity łeb dwa gobliny, które miały go pilnować i zrobił piekło w sali tronowej, która jego zdaniem nie wyglądała tak jak powinna. Trudno było zorientować się, o co konkretnie mu chodzi, bo to miejsce od zawsze wyglądało jak abstrakcyjny miszmasz. Panował w nim koszmarny bałagan, pod sufitem spały oswojone sępy, a po kątach koty i kurczaki, co nikomu nie przeszkadzało. Zwabiona jego wymyślaniami Sara dopiero po dłuższej chwili pojęła, że nie chodziło mu wcale o stan sali. Gobliny były szczerze zachwycone jego awanturą, tak jakby mówił im najpiękniejsze komplementy.
– One nie znają się na pięknych słówkach. – wyjaśnił rzecz do końca, gdy spostrzegł tylko dziewczynę – Ich rodzimy język to głównie klątwy i wyzwiska, a za dowód przyjaznych uczuć uważają szturchańce. Dlatego czasem muszę wytargać któregoś za łeb. Jak spałaś, moja bezcenna – szkoda że beze mnie?
Uśmiechnął się do Sary, biorąc ją za ręce. Znowu był taki jak kiedyś: zadowolony z siebie, wesoły i przekorny. Cienie wokół jego oczu znikły, i dosłownie błyszczał radością życia.
– Merlin zostawił zalecenia co do ciebie, powinieneś leżeć.
– Druidzi zawsze przesadzają. Tacy już są. Nie przejmuj się tym.
– Możliwe, ale nie pozwolę ci robić głupstw. Merlin jest twoim lekarzem i nakazał a) odpoczynek, b) ścisłą dietę. Kucharka przygotowuje już dla ciebie polewkę na pieczonym mięsie.
Jareth skrzywił się jak dziecko zmuszane do jedzenia kaszki na mleku.
– Okropność. No ale dobrze, jeśli ty tego chcesz, podporządkuję się. Zresztą dieta to dla mnie to nie nowość, Merlin leczy tak każdą przypadłość, nieważne czy zwyczajną, czy pochodzenia magicznego. Często nawet z dobrym skutkiem. Daj mi buzi.
Sarah zarzuciła mu ręce na szyję.
– Dlaczego mi nie powiedziałeś? – spytała.
– Czego ci nie powiedziałem?
– Już ty wiesz czego. Merlin wywołał obraz dnia, w którym zostałeś zdradzony i wydany w ręce Ellerkona.
Król Goblinów spoważniał i delikatnie wyzwolił się z jej rąk.
– Ach, to...
– A tak, to. Dlaczego milczałeś?
Podszedł do okna.
– Wyjdźmy do wewnętrznego ogrodu. – zaproponował – Jeszcze go chyba nie widziałaś.
– Nawet nie wiedziałam, że tu taki jest.
– Jest. To mój ulubiony, dlatego został ukryty. Nie pokazuję go wszystkim jak popadnie.
– No dobrze.
Sara poszła za nim, zaintrygowana. Poprowadził ją jednym z korytarzy aż do ślepej ściany. Pod dotykiem jego palców rozsunęła się, ukazując przejście.
- Oto mój ogród.- powiedział Jareth.
Sara rozejrzała się. Nie było to tak wspaniałe miejsce, jakie powinno być jej zdaniem – rosły tu skromne rośliny, tyle że dobrze utrzymane, zadbane. Wiele z nich było trujących. Pod murami pyszniły się krzewy belladonny, na grządkach rosła naparstnica, szalej i dziędzierzawa. Kolczaste krzaki czeremchy i jaśminu obsypane były drobnymi kwiatkami, a pośród zagonów łubinu i maków dziewczyna dostrzegła coś niezwykłego: prostokątny kamień, na którym wyryto kilkanaście znaków runicznych.
– Co to?
Jareth podszedł do kamienia. Chwilę na niego patrzył, potem zerwał gałązkę jaśminu i położył na kamieniu.
– Nazywałem ją Loosira. Nie pamiętam nawet, jak naprawdę miała na imię i martwi mnie teraz, że nie pamiętam.
– Kogo?
– Była...- zawahał się – Czymś na kształt mojej damy dworu.
– Rozumiem. – Sara położyła mu dłoń na ramieniu – Już parę osób mówiło mi, że zawsze otaczałeś się kobietami. Jesteś jaki jesteś, i jeśli cię kocham, muszę to zaakceptować, prawda? Opowiedz coś o niej. Była Fae, czy może elfką?
Jareth uśmiechnął się nieznacznie.
– Była człowiekiem jak ty, ale nie łączyło nas to co myślisz. Loosira przyszła do mnie pewnego dnia i poprosiła żebym pozwolił jej zostać w zamku. Zgodziłem się, bo rozśmieszyła mnie jej śmiałość, a poza tym pomyślałem, że przyda mi się ktoś do zarządzania służbą. Gobliny nie są zbyt inteligentne, jak pewnie zauważyłaś. Nadałem jej imię Loosira, bo wydawało mi się to zabawne. Od słowa „looser”, a ona całym swym wyglądem potwierdzała, że jest życiowym przegrańcem. Nie dość, że bogowie poskąpili jej urody, to jeszcze ubierała się zawsze w drelichowe spodnie i powyciągane koszule, jak łachmaniarka. Miałem poważne podejrzenia, że nawet zawinięta od stóp do głów w jedwabie i koronki też by wyglądała jak wyciągnięta ze śmietnika. Looserka. Któż inny zresztą zechciałby mieszkać w Podziemiu, będąc dzieckiem słońca?
Przysiadł obok grobu.
- Była brzydka i niezgrabna, ale kochała mnie. Wiedziałem o tym i to też mnie bawiło. Dotrzymywała mi towarzystwa, i nie powiem, nawet chętnie z nią rozmawiałem, bo była bardzo inteligentna i miała duże poczucie humoru. Aż mnie to czasem dziwiło. Jak z jej wyglądem można było się z czegoś śmiać? Pasowało mi jej towarzystwo, bo dobrze mieć z kim porozmawiać, zagrać w szachy lub kanastę, a z goblinami się nie da. Czasem bywałem dla tej biedaczki niezbyt miły, nigdy się jednak nie poskarżyła. Gdy Ellerkon wdarł się do zamku i obezwładnił mnie swym zaklęciem, Loosira chwyciła halabardę ze stojaka pod ścianą i próbowała mnie bronić. Jako jedyna. Zabili ją strzałą z kuszy, umarła na moich rękach... uśmiechając się do mnie... a ja nie potrafiłem jej pomóc. Ubłagałem Ellerkona, żeby przynajmniej pozwolił mi zawinąć ją w mój płaszcz i pochować w tym ogrodzie, nim ostatecznie zamknie mnie w lochu. Musiałem...
– Co musiałeś?

sobota, 30 maja 2015

Rozdział 26: KREW FAE

Ivor czekał na nią w pustej sali tronowej, siedząc na schodkach prowadzących do tronu razem ze swymi towarzyszami. Wstał na widok Sary i przybrał wyczekująca postawę. Wzruszyła ramionami.
– Nic nie wiem. Merlin twierdzi, że to jakieś dziwne zaklęcie, nie z tego świata i próbuje coś zrobić.
– Powinien dać sobie radę. – pocieszył ją elf – On jest najlepszy.
– To czemu nie pomógł rozprawić się z Ellerkonem?
– Bo jego specjalizacja to magia iluzji, która nie może przecież oszukać takich jak Władca Olch, oraz medycyna. – wyjaśnił Ivor – Co niby miałby zrobić, wyciąć Ellerkonowi migdałki?
Sara parsknęła śmiechem, choć naprawdę wcale nie było jej wesoło. Miała wrażenie, że kłopoty nigdy się nie skończą. Usiadła na stopniach, a Ivor obok niej. Była mu wdzięczna, że został, jakoś bała się teraz zostać sama, tylko w otoczeniu goblinów i ludzi, których zupełnie nie znała.
- Kim oni właściwie są? - spytała.
- Ochotnicy. – odparł – To, co się tu działo, wzburzyło dalsze osady. Uznano, że Król powinien mieć swoją gwardię i to taką, która jest w stanie fizycznie walczyć. Oto najlepsi z tych, którzy się zgłosili: ludzie, elfy i orki.
Sara przypatrzyła się ochotnikom uważne. Jak odróżnić orki od elfów? Są tak blisko skuzynowani, że prawie identyczni. Po chwili doszła do wniosku, że orki to chyba te mocniej zbudowane istoty, o sylwetkach jakby stworzonych do noszenia broni.
- Dziękuję wam za inicjatywę. – powiedziała – Kiedy Jego Wysokość dojdzie do siebie, podejmie stosowną decyzję. Ja nie mogę tego zrobić. Na razie możecie zająć kordegardę, o ile tu jakaś jest. Później ktoś się wami zajmie, ja na razie nie mam głowy do niczego.

Ściemniało się już, kiedy Merlin zszedł z góry. Niósł ze sobą drewnianą miseczkę, w której pływała cieniutka złota igła, zanurzona w czymś w rodzaju rzadkiego kisielu. Sara poderwała się.
– Żyje?!
– Spokojnie, panienko, na razie tak. A czy wydobrzeje, przekonamy się w ciągu kilku dni. – Merlin przystanął i przyjrzał się jej – Jesteś bardzo zmęczona, idź odpocząć.
– Wolę pójść do Jaretha.
– On śpi. Dałem mu esencję ziołową, prędko się nie obudzi. Musiałem. Operacja była piekielnie skomplikowana, to świństwo siedziało głęboko. Teraz wszystko zależy od tego, ile nasz król wchłonął złej magii, ale osobiście jestem dobrej myśli. Ponieważ ja będę zajęty, muszę przecież rozgryźć to zaklęcie, ty się nim zajmij. Żadnych stałych pokarmów. Może jedynie pić polewkę przyrządzoną na pieczonym mięsie i czerwone wino, w żadnym razie białe, tym bardziej wykluczona wódka i tym podobne mocne trunki. No i... żadnego seksu przez co najmniej trzy dni.
– Nie będzie zadowolony.
– Właśnie o to chodzi żeby nie był. Na zadowolenie będzie miał czas później. Niech się cieszy że żyje. No dobrze, idę teraz do pracowni zanieść ten fant, ale zanim wezmę się do roboty, chciałbym coś przegryźć.
– Jakiej pracowni? – chciała spytać, ale dała sobie spokój. Widać było że czarodziej czuje się w tym zamku jak u siebie i nie było sensu dociekać, dlaczego. Poszła do kuchni, poleciła by nakarmiono kandydatów na gwardzistów i przygotowano kolację dla niej i czarodzieja. Sama też była głodna.
Merlin przyszedł po pół godzinie do jadalni i zabrał się za jajka na twardo w majonezie, szynkę i chleb.
– Narobiłem się jak za swoich najlepszych czasów. – powiedział z pełnymi ustami – Szczęśliwie mój pacjent nie jest człowiekiem. Już dawno by nie żył. Panienka to ta słynna Sara?
– Słynna?
– No jasne. Pierwsza śmiertelniczka, która pokonała labirynt. – Merlin zamoczył kawałek chleba w kubku z winem – Jareth musiał za to odpowiadać przed sądem Zgromadzenia Ogólnego.
– Jak to, przed sądem?
– Normalnie. Fae nie są zbyt arbitralne, ale w sytuacjach określanych przez ich kodeks podlegają sądowi Zgromadzenia Ogólnego. Jego członkami są Najstarsi ze wszystkich ras: Fae, sylfów, elfów, orków, gnomów... Jeśli ktoś złamie reguły, podlega ich osądowi. Również Jareth musi się podporządkować. To znaczy, teoretycznie nie musi, ale gdyby przeciwstawił się Zgromadzeniu, zaryzykowałby wojnę, a w pojedynkę nie da przecież rady koalicji. Zniszczono by jego królestwo, a on naprawdę o nie dba.
– I jak to się skończyło?
– Zniknął potem na rok, a w zamku rozsiadł się na regent wyznaczony przez Radę Fae. Podobno Jareth spędził ten czas w zamku Króla Elfów, nie wiem czy jako więzień czy niewolnik, bo na pewno nie jako gość. W każdym razie odsiedział swoje i wrócił, a ja o nic nie pytałem. Tak bezpieczniej. Swoją drogą, jeśli zrobili z niego niewolnika, no to bardzo im współczuję. Jareth ma twardy kark, jego się nie da poskromić. Musieli użyć z nim jak pies w studni.
Sarah skubnęła kawałek chleba. To wszystko wydawało się jej bardzo dziwne.
– Nie myślałam, że też on musi kogoś słuchać.
– Takie życie. Król powinien myśleć przede wszystkim o swych poddanych. Gdyby chodziło tylko o własną osobę, Jareth walczyłby do upadłego i prędzej dałby się rozszarpać niżby ugiąłby plecy. Ech, mogło być gorzej, rok da się odcierpieć.
Uśmiechnął się do dziewczyny, która odwzajemniła mu się blado. Druid podobał się jej, wyczuwała że jest jej przyjazny i można mu zaufać.
– Mam nadzieję, że ten łobuz nie pozwoli sobie teraz umrzeć, bo inaczej osobiście udam się przez Piaski Czasu do Krainy Zmarłych i przywlokę go z powrotem za włosy.
Merlin roześmiał się.
– To byłoby trudne. – powiedział – Fae to nie ludzie, nie mają nieśmiertelnej duszy. Za to same są teoretycznie nieśmiertelne, no i się nie starzeją. Coś za coś. Jareth będzie żył i jaśniał młodością długo po tym, jak twoje ciało rozsypie się w proch i wszelka pamięć o tobie zaginie. Ale za to jak ty umrzesz, twoja dusza powędruje do Krainy Zmarłych, gdzie ostatecznie nie jest tak źle. A jeśli on umrze, po prostu rozwieje się jak dym na wietrze i przestanie istnieć. Nie będzie już Jaretha. Tak kończą Fae.
Sara skinęła głową.
– Rozumiem. Mimo wszystko to smutne. Myślałam, że kiedyś spotkam go również po drugiej stronie.
– Nie można mieć wszystkiego, panienko. Spotkasz tam wielu interesujących ludzi, ale żadnego Fae.