Zamyślenie

Zamyślenie
----

piątek, 5 czerwca 2015

Rozdział 28: SPRAWY BEZPIECZEŃSTWA

Spojrzał na nią. Jego dwubarwne oczy były teraz wielkie i błyszczały gorączkowo. Mówił z trudem, jakby słowa lepiły mu się do warg.
– Uklęknąć przed nim i dotknąć czołem ziemi. Tylko pod tym warunkiem zgodził się spełnić moją prośbę.
Pobladł przy tych słowach tak bardzo, że Sara aż się wystraszyła. Uniosła rękę i pogładziła jego policzek.
– Wiem, ile cię to kosztowało. To musiało być straszne.
– Straszna to była jej śmierć, straszna i niepotrzebna, a ja zrobiłem co musiałem. Moja duma mogła na tym ucierpieć, ale co z tego? To był tylko gest bez znaczenia, chyba że Ellerkon przypisywał mu jakieś.
Przez chwilę milczał.
– Pytałaś, czemu ci nie powiedziałem. – podjął po chwili – Może kontakt z Loosirą sprawił, że lepiej rozumiem ludzi niż kiedyś. Wiedziałem, że lubisz Hoggle’a i nie chciałem cię zranić. Poza tym cała ta sprawa stawia mnie w nienajlepszym świetle. Powinienem pozbyć się tego bezwstydnego karła już wtedy, gdy zdradził mnie, by ci pomóc, ale wybaczyłem mu. To był błąd.
– Dlaczego mu wybaczyłeś?
– Ze względu na ciebie. To pokręcone, ale widząc go miałem wrażenie, że jesteś jakoś bliżej. To taka zbrodnia?
Sarah usiadła obok niego.
– Nie lubię gdy jesteś smutny. – powiedziała – Żałuję, że zapytałam.
Objął ją i przytulił do siebie.
– Miałaś prawo wiedzieć. Wiesz, ja nawet nie czuję złości na tego pokracznego gnoma. Można było przewidzieć że kiedyś poważy się na coś takiego.
– Teraz będziesz miał własną gwardię. Ivor przyprowadził tu oddział ochotników, zakwaterowałam ich w kordegardzie.
Jareth roześmiał się serdecznie. Widać było, że ten pomysł rozbawił go ogromnie, ale po chwili przyznał:
- Może to nie najgorsza myśl. Trzeba będzie ich uodpornić na magię i wyszkolić, będę musiał ściągnąć tu kogoś otrzaskanego w kwestiach wojskowych. W końcu ktoś musi pilnować mojego skarbu.
– Niby mnie? Sama potrafię się przypilnować.
Pocałował ją w usta.
– No chodźmy już na to śniadanie. – powiedział wstając – Potem pogadam sobie z tymi kandydatami na gwardzistów. A gdy Merlin pozwoli mi już na normalne życie, zabiorę cię w najpiękniejsze miejsce mojego, a teraz już też twojego królestwa.
Objął ją i zanucił:

All my friends
Now seem so thin and frail
Slinky secrets
Hotter than the sun
No peachy prayers
No trendy rechauffe 
I'm with you
So I can't go on

All my violence
Raining tears upon the sheet
I'm bewildered/resentful
For we're strangers when we meet


(tekst David Bowie)

Trzymając się za ręce wrócili do zamku, gdzie czekał na nich zastawiony stół. Siedział już za nim Merlin i pożywiał się żarłocznie. Na widok swego pacjenta uniósł brwi.
– Miałeś leżeć przez co najmniej trzy dni.
– Leżałem, ale już mi się znudziło. – Jareth przysunął sobie krzesło – Daj spokój, nie jestem człowiekiem, nie musisz chodzić koło mnie i robić zatroskanych min.
– Przynajmniej zachowaj dietę. Inaczej naprawdę się rozchorujesz, a wtedy przysięgam że przywiążę cię do łóżka łańcuchem, jeśli będzie trzeba.
Król Goblinów wziął stojący przy jego nakryciu srebrny kubek z polewką i demonstracyjnie wypił.
– Jak widzisz, jestem grzeczny. Nie zjem ani kęsa, póki nie pozwolisz. A jak tam badania?
Druid wzruszył ramionami.
– Idzie opornie, mam jednak nadzieję złamać to zaklęcie. – powiedział z pełnymi ustami – Wtedy będę mógł stworzyć kontrczar i zabezpieczyć cię na przyszłość. Nie sądzę, żeby Ellerkon odpuścił.
Sara omal nie zakrztusiła się kanapką.
– Nie....
– Spokojnie, panienko. – Merlin wziął sobie kawałek mięsa z półmiska – Opracuję coś, co go powstrzyma. Nie zrobiłem tego wcześniej, bo jak się dowiedziałem o inwazji, było już „po ptokach” i zresztą nie miałem punktu zaczepienia. Teraz go mam. Poza tym jest trochę czasu, ten stary drań musi najpierw wylizać rany. Jareth, wiesz że musisz zająć się tworzeniem gwardii?
Król Goblinów skinął głową.
– Dużo jest ochotników?
– O, bardzo dużo. Ivor i ja wybraliśmy na razie osiemnastoosobowy oddział, jednak docelowo może być około pięćdziesięcioro, może nawet więcej. Przy dobrym wyszkoleniu będziesz miał własną armię.
– Uhm. – mruknął Jareth – Tego właśnie pragnę jak nie przymierzając kąpieli w smole. Tak jakbym miał mało problemów.
– No i znowu narzekasz. Wiesz dobrze, jak się sprawy mają. Niedobitki goblinów właściwych, które są wojownikami, obsadzają wysunięte placówki i wioski w górach. Goblin City jest pełne tych małych głuptasów, które zwiałyby nawet przed nasrożoną muchą. Nic dziwnego, że Ellerkon tak łatwo opanował miasto.
– Dlaczego niedobitki? Kto to są gobliny właściwe? – spytała Sara ciekawie.
– Na pewno nie te pokraki, które się tu włóczą. – odparł druid – To wielkie i bardzo groźne stworzenia. Najniższy ma dwa i pół metra wzrostu i odpowiednią do tego muskulaturę. Niestety zostało ich niewielu, wyginęły w Wojnie o Pierścienie.
– Już drugi raz słyszę o tej wojnie.
– Była długa i paskudna, a gobliny walczyły po niewłaściwej stronie. No dobra, wracam do pracowni, moje gołąbki, a wy pamiętajcie o moich zaleceniach.
Mina Jaretha wyraźnie wskazywała na to, że będzie pamiętał, owszem, ale o tyle o ile będzie mu to na rękę. Merlin machnął beznadziejnie ręką i poszedł na górę, zabierając ze sobą kilka owoców. Król Goblinów rzucił tęskne spojrzenie na tacę z chlebem i mięsem, po czym westchnął i nalał sobie wina.
– Potowarzysz mi do kordegardy? – spytał. Sara skinęła głową.
– Dokądkolwiek zechcesz.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz