Zamyślenie

Zamyślenie
----

środa, 17 czerwca 2015

EPILOG

Siedem miesięcy później.
Pielęgniarka pochyliła się nad wyczerpaną pacjentką. Leżąca na szpitalnym łóżku młoda kobieta miała długie, czarne włosy i zielone oczy, wielkie w wychudzonej twarzy.
– Dzieciątko jest głodne.
– Zabierz ją.- mruknęła pacjentka – Nie mam zamiaru jej karmić.
– Dlaczego? To takie śliczne, zdrowe dziecko. W ogóle nie znać że wcześniak. Proszę dać szansę jej i sobie.
– Powiedziałam, zabierz ją! – młoda matka odepchnęła kobietę w białym fartuchu – Nie chciałam tego dziecka i nie mam zamiaru zajmować się nim.
Pielęgniarka popatrzyła na noworodka i spróbowała jeszcze raz.
– Nie rozumiem. Przecież wystarczy raz spojrzeć na maleńką, żeby się w niej zakochać. Ma jasne włoski i takie piękne, choć niespotykane oczka, prawe niebieskie, a lewe piwne. To po tatusiu?
Wymęczona porodem pacjentka poderwała się z poduszek.
- Nie wiem! Rozumiesz, idiotko w czepku?! Ktoś wdarł się do mieszkania moich rodziców, gdy pilnowałam chorego brata, ogłuszył mnie i porwał. Więził mnie i gwałcił Bóg wie jak długo! Nie wiem nawet, jak wyglądał, bo nic nie pamiętam i nie chcę tego wiedzieć! Nie mam bladego pojęcia, dlaczego nie zdecydowałam się na usunięcie ciąży. Proszę natychmiast zabrać ode mnie tego bękarta, póki nie skręciłam mu karku! – Ponownie opadła na łóżko i obróciła się twarzą do ściany – Nienawidzę tego dzieciaka. Chciałabym, żeby przyszły gobliny i zabrały go, natychmiast.

Porodówka powoli zasypiała. Tym razem żadna z pacjentek nie sygnalizowała bólów porodowych, zapowiadała się więc spokojna noc. Pielęgniarka na oddziale noworodkowym wypełniała właśnie raporty, gdy na dworze rozszalała się burza, a w okno uderzył gwałtowny podmuch wiatru. Otworzyło się z trzaskiem i do pomieszczenia wleciała wielka, biała jak śnieg sowa. Pielęgniarka zerwała się z krzesła, ale sowy już nie było. Przed zapracowaną kobietą w pomiętym mundurku stanął szczupły, uderzająco piękny mężczyzna o długich, dziwacznie uczesanych jasnoblond włosach. Miał na sobie koszulę barwy ecru, obcisłe spodnie, buty z cholewami sięgającymi aż za kolana, długie rękawiczki i czarny płaszcz z wysokim kołnierzem. Pielęgniarka oniemiała, ale nim zdążyła jakoś zareagować, przybysz uśmiechnął się zniewalająco, podszedł i lekko dmuchnął jej w twarz. Kobieta poczuła zapach świeżo skoszonej trawy i polnych kwiatów. Jej głowa jej opadła, porażona niespodziewaną sennością. Intruz chwycił ją za ramiona, gdy zaczęła osuwać się na podłogę i ułożył na skórzanej kozetce. W dyżurce rozległo się spokojne, miarowe chrapanie.
Mężczyzna przeszedł bezszelestnie przez salę, gdzie w łóżeczkach leżało rzędem dwadzieścia siedem śpiących noworodków i wszedł do OIOMu,. Stało tam kilkanaście monitorowanych inkubatorów. Otworzył jeden z nich. Urodzona przed kilkoma godzinami dziewczynka zamrugała oczkami i skrzywiła się.
– Ciiii, nie płaczemy. – mężczyzna dotknął wskazującym palcem maleńkich ust dziecka – Wszystko w porządku, moja ty bezcenna. Zaraz będziemy w domu.
Wziął delikatnie noworodka na ręce, owinął połą płaszcza i zniknął razem z nim, jakby go nigdy nie było.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz