Zamyślenie

Zamyślenie
----

poniedziałek, 8 czerwca 2015

Rozdział 29: INSPEKCJA

Przyprowadzony przez Ivora oddział kończył właśnie śniadanie, gdy weszli do mesy przewidzianej dla strażników. Elfy o eterycznej urodzie, czarnowłose, smagłe orki i ludzie siedzieli ramię w ramię, dojadając wielkie porcje kaszy ze skwarkami.
– Wstać! – zakomenderował wysoki mężczyzna z ciemnymi włosami, spiętymi z tyłu w kitkę. Wszyscy zerwali się od stołu.
– Spocznij. Jak będziecie tak przerywać posiłki, to nabawicie się niestrawności. – Jareth uśmiechnął się pobłażliwie – Jesteście podobno ochotnikami do królewskiej gwardii?
– Tak jest, Wasza Wysokość! Ja nazywam się Trevor, a to są Likaros, Milva, Gernald, Vors...
Wymienił jednym tchem siedemnaście imion, wskazując po kolei na swych towarzyszy, którzy potwierdzali swą tożsamość skinięciem głowy.
– Widzę, Trevor, że już poczułeś się kapitanem gwardii. – powiedział Jareth, gdy prezentacja dobiegła końca – Nie mam zresztą nic przeciwko temu. Chcę tylko, żebyście uświadomili sobie jedno. Przybyliście do mojego królestwa w poszukiwaniu wolności i bezpieczeństwa. Zostając gwardzistami rezygnujecie z jednego i z drugiego. Czy to wam pasuje? Jeśli ktoś się teraz wycofa, nie będę miał mu tego za złe, potem nie będzie to już możliwe. Przysięga wojskowa zobowiązuje.
Jedna z elfickich wojowniczek, śliczna dziewczyna o krótko obciętych jasnych lokach, wysunęła się naprzód.
– Gdybyśmy tego nie rozważyli, nie byłoby nas tutaj. Jesteśmy zdecydowani i nie zmienimy zdania, Wasza Wysokość. Proszę uważać nas za swoją własność, tak samo jak wszystkich tych, którzy się zgłosili.
– Ojojoj, i po co te wielkie słowa? – Jareth przeszedł się po mesie, lustrując uważnie przyszłych gwardzistów – Czeka was dużo pracy. Przede wszystkim treningi, a poza tym zabiegi uodparniające na większość zaklęć magii bojowej. Dziś jeszcze poślę po szkoleniowców, uodparnianiem zajmie się Merlin. Widzę, że wśród was są ludzie, elfy i orki, a także mężczyźni i kobiety zapowiadam więc, że nie będę tolerował żadnych tarć na tle uprzedzeń. Nie mam nic przeciwko ksenofobii i seksizmowi, to czasem nawet zdrowe odruchy, ale nie wtedy gdy trzeba razem pracować. Macie być jedną rodziną, chcecie czy nie. Kto się z tego wyłamie, zostanie karnie wydalony ze służby, a raczej nie chcecie wiedzieć, co to znaczy w moim wykonaniu. Nie jestem zainteresowany „nabywaniem was na własność” i nikogo nie zmuszam do służby na zamku, ale gdy ktoś już tego chce, musi być przygotowany na to, że jako władca królestwa będę dla was wymagającym pracodawcą. Rozumiecie to?
– Tak jest.- padła niemal jednogłośna odpowiedź. Gwardziści stanęli na baczność, zakładając ręce za plecy i wyskandowali chórem – Przysięgamy służyć wiernie i w potrzebie oddać życie!
– Co do mnie, możecie to sobie darować, ale jeśli chodzi o moją królową – Jareth objął Sarę ramieniem – to za nią każde z was jest osobiście odpowiedzialne, rozumiecie? W razie bezpośredniego zagrożenia najpierw ratujecie ją, dopiero potem myślicie o reszcie, nie wyłączając mnie. Czy to jasne?
– Tak jest!
Król Goblinów nie zauważył, że na jego słowa czarne oczy orka Parisha błysnęły przez moment ponurą czerwienią ognia, pozbawionego choćby odrobiny ciepła właściwego temu żywiołowi. Gdy spojrzał w jego kierunku, ork wyglądał już zupełnie zwyczajnie.


Doroczna inspekcja wysuniętych placówek to nudny obowiązek króla. Jareth nie chciał obarczać nim Sary, szczególnie że dziewczyna potknęła się ostatnio na schodach i paskudnie zwichnęła nogę. Merlin próbował jej pomóc ale ku jego zdumieniu uraz okazał się oporny na magiczne działania.
- Pewnie to dlatego, że w XX’tym wieku mało kto wierzy w czary. – powiedział – A może współżycie z tobą jakoś ją uodporniło. W końcu nikt jeszcze nie zbadał, jak wpływa na ludzką istotę życie u boku Fae.
Dlatego właśnie Jareth postanowił, że Sara zostanie w zamku na te kilka dni, poprosił jedynie Ivora, żeby się nią zaopiekował. Młody elf bardzo zaprzyjaźnił się z Sarą i chętnie się zgodził, choć jego obecność nie była tak naprawdę niezbędna – w końcu w zamku rezydowała teraz gwardia, złożona głównie z ludzi, a i gobliny bardzo polubiły nową „Lady”. Król był jednak dużo spokojniejszy, zostawiając przy boku narzeczonej prawdziwie zaufaną osobę. Najchętniej sam by przy niej został, ale z posterunków dochodziły niepokojące wieści i koniecznie musiał je sprawdzić. Wolał nie ryzykować, że zaskoczy go nowa wojna, szczególnie teraz, gdy miał tyle do stracenia.
Wysuniętych posterunków było dokładnie trzynaście – tyle, ile wynosiła święta liczba Labiryntu.. Strzegły królestwa przed niespodziewaną inwazją, ale w przypadku Ellerkona i jego armii strzyg zawiodły. Władca Olch był zbyt silnym magiem, by można było przewidzieć, co zrobi i umiał otworzyć przejście dla siebie w każdym miejscu. Co innego trolle, elfy czy południowi Sidhowie. Królestwo goblinów było niewielkie i otoczone przez nieprzyjaznych sąsiadów. To że do tej pory pozostawało niezawisłe, stanowiło wyłączną zasługę Jaretha i jego biegłości we władaniu magią. W razie potrzeby umiał obudzić obrońców swego państwa z kamieni. Powstałych dzięki jego zaklęciom garguli bali się wszyscy. Niewrażliwe na ciosy, z grubsza człekokształtne twory mogły zmiażdżyć całe armie i nie istniała jak dotąd broń przeciwko nim. Jedyną ich wadą był ograniczony czas aktywności, tak że nie można było obsadzić nimi granic. Rolą obserwatorów w wysuniętych placówkach było więc wypatrywanie zagrożenia i stała gotowość, by powiadomić swego króla. Oddziały złożone z goblinów właściwych stanowiły dodatkowe zabezpieczenie. Niedobitki armii Wielkiego Goblina czuły się całkowicie usatysfakcjonowane swoją pozycją, którą zawdzięczały nowemu królowi. Co prawda nieraz podczas wieczorów przy ognisku roztrząsały skrupulatnie, jakim cudem smukły i delikatny z wyglądu Fae zdołał pokonać ich władcę podczas brutalnej walki wręcz, ale w ich głosach brzmiał wtedy niekwestionowany szacunek. Brutalne i prymitywne stworzenia miały swój własny kodeks honorowy, a jednym z jego punktów było posłuszeństwo swemu władcy. Moce magiczne Jaretha budziły w nich taki sam respekt jak i zręczność, z którą pokonał ich byłego przywódcę, mógł więc być mniej więcej pewny ich wierności. Niezapowiedziane inspekcje zastawały zazwyczaj wszystko we względnym porządku, co najwyżej dowiadywał się, że załoga danego posterunku wdała się w nieplanowaną utarczkę z pogranicznikami „drugiej strony”. Tego rodzaju małe bitwy były traktowane jako znakomita rozrywka, a Król Goblinów – za przykładem władców ościennych państw – udawał dla świętego spokoju, że o niczym nie wie.
Tym razem dowódcy posterunków mogli zauważyć, że Jareth, zazwyczaj awanturujący się o byle co i wymyślający im od ostatnich w płynnym goblińskim rodem ze Śródziemia, jest myślami zupełnie gdzie indziej. Dotarły do nich co prawda plotki o najeździe Ellerkona i związanych z tym problemów w stolicy, jednak wiedzieli już, że Władca Olch został już przepędzony i wszystko wróciło do normy. Tymczasem Jareth ledwie zainteresował się przedstawianymi mu raportami. Był wyraźnie niespokojny, i to w sposób zupełnie do niego niepodobny. Zauważył to już dowódca posterunku nr 1, Uruk, i na wszelki wypadek zawiadomił innych za pomocą używanych w Podziemiu gołębi pocztowych. Jego obserwację po kolei potwierdzali inni i po opuszczeniu posterunku przez Króla zaczynało się wielkie plotkowanie na temat domniemanych powodów złego humoru władcy.
Plotki i domniemania urwały się po inspekcji na ósmym posterunku. Jego kapitan, szary olbrzym o imieniu Jorga, mówił potem, że w środku rozmowy o konieczności naprawy palisady wszyscy obecni w placówce usłyszeli nagle kobiecy krzyk. Jareth zbladł jak trup i bez słowa wyjaśnienia znikł jak kamfora. Zastanawiano się, co to mogło znaczyć, ale dopiero wiele dni później w wysuniętych posterunkach dowiedziano się, o co chodziło. Żeby mieć wieści z pierwszej ręki, musieliby być na zamku w Goblin City, gdzie rozegrał się cały dramat.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz